mojacukrzyca.org

Moja Cukrzyca (mojacukrzyca.org)

sobota, 21 czerwca 2008

Londyn i ... wybory

Zawitałem - wraz z żoną i synem - do Londynu, po południu dnia 12 czerwca 2008 r. lotem WizzAir z Pyrzowic ( Katowice Air Port ) do Luton. Przed wyjazdem opracowałem sobie nawet trasę do Londynu, do brata ( najpierw autobus Greenline nr 757 do dworca Victoria, potem metrem do Whitechapel i kawałek pieszkom ). Szczęśliwie, choć to nie traf, wyjechał po nas brat, zafundował nam też oyster-kę z wkładem po 5 GBP. Z autobusu wysiedliśmy na Marble Arch, a dalej zgodnie z planem tubą ( metrem ) na Shadwell ( Tower Hamlets ). Potem już tylko pyszna, litewska kasza gryczana z gulaszem ( mi wyglądało i smakowało jak mielone mięso z przyprawami i innymi dodatkami ) i jogurtem, beer or polish vodka i sleeping :).
Zanim o wycieczkach, słów kilka o Londynie ( i w perspektywie o Anglii ), o tym co mi się rzuciło w oczy. Londyn to jedno z większych miast znanego nam świata, obecnie kosmopolityczna metropolia. Piesi mieszkańcy Londynu ... nie zwracają uwagi na światła sygnalizacji drogowej, przechodzą nawet na czerwonym świetle, zwracając uwagę tylko na to, czy nie jedzie samochód. Anglicy nie mają też obowiązku jazdy z włączonymi światłami. Ciekawe z naszego punktu widzenia jest też to, że samochody są względnie tanie, drogie jest natomiast ubezpieczenie "OC", a jego warunki inne niż nasze. Z zasłyszanych informacji wiadomo mi, że np. zniżka dotyczy pojzdu, a nie kierowcy, prywatnego samochodu nie wolno też udostępniać innym osobom, niż wpisane we właściwe dokumenty pojazdu i ubezpieczeń. Kierowca, przynajmniej samochodu prywatnego, jest zatem identyfikowalny z pojazdem.
Angielskie muzea są zwykle darmowe, choć bywają również odpłatne, znaczna część atrakcji turystycznych Londynu jest również płatna ( np. London Eye, Madame Tussaud's, HMS "Belfast", Kew Gardens, London Zoo, Tower of London ).
Podstawą komunikacji publicznej Londynu jest metro, zwane tubą. Metro to obecnie chyba ponad 400 km trasy, stale jest zresztą modernizowane i rozbudowywane. Normalny bilet kosztuje 4 GBP, ale już mając pre-paidową oyster-kę jeździmy około połowę taniej ( zalety karty oyster są na polskojęzycznej ulotce dostępnej na stronie www.tfl.gov.uk , strona jest zresztą pofesjonalnie i przyjaźnie dla Polaków zrobiona, dostępna jest nawet polskojęzyczna wyszukiwarka połączeń ). Pamiętać należy tylko, by oyster-kę zbliżyć do czytnika przy wejściu do metra oraz przy wyjściu z niego, należność z karty pobierze nam system. Niestety, taki typ podróży nie daje preferencji dzieciom. Nieco inaczej jest natomiast w autobusach ( nie jeździliśmy, wiem z przekazu ), oyster-kę kasujemy tylko przy wejściu do autobusu i przejazd kosztuje 0,90 GBP niezależnie od długości trasy, dzieci jeżdżą za darmo. Różnica między tymi środkami transportu jest taka, że autobusy jeżdżą po zatłoczonych, zakorkowanych ulicach, a na tubę czekałem nie dłużej niż 10 minut, a zwykle krócej niż 5 min. Generalnie transport publiczny w Londynie ma opinię drogiego, ale pamiętajmy, że minimalne wynagrodzenie przekracza 5 GBP/godzinę. Ważne jest też to, że za wjazd samochodem prywatnym do city ( nie wiem w jakich granicach administracyjnych) trzeba zapłacić ( też nie wiem ile ), ale system podobno działa sprawnie.
Z osobistej "beczki". Brat mieszka obecnie w pokoju o statusie sublokatorskim ( tj. wynajętym w kilkupokojowym mieszkaniu ), tak samo lub podobnie zamieszkuje prawdopodobnie wielu Polaków, którzy przyjechali do Wielkiej Brytanii tylko popracować lub nawet zostać na stałe. Nie wiem, czy taki standard, przyjmując kilkumiesięczny lub dłuższy pobyt by mi odpowiadał, pomimo społecznego charakteru człowieka. Dowiedziałem się też, iż sposób zatrudnienia brata ( wypłatę otrzymuje tygodniowo, a nie miesięcznie, pracuje oczywiście legalnie i płaci angolom podatki ) nie daje mu prawa do przyszłych świadczeń emerytalnych. Na przysłowiową starość pozostają zatem tzw. benefity, tj. zasiłki, podobno odebrać też można podatek chyba, że zostanie zatrudniony i wypłatę będzie otrzymywał w systemie miesięcznym - tak jak to się standardowo dzieje u nas w kraju.
Rozmawiałem też z polskim małżeństwem, od którego brat podnajmuje pokój. To sympatyczni młodzi ludzie z XXI-wiecznej emigracji zarobkowej. Rzecz spełzła m.in. na prawa wyborcze. Moja rozmówczyni, która wyjechała z Polski, nie zamierzając wracać uważa, że należą się jej czynne prawa wyborcze. W tej sprawie mam akurat osobiście odmienne zdanie, prawa wyborcze powinni mieć wyłącznie obywatele polscy przebywający w dniu wyborów na terytorium RP, z wyłączeniem placówek dyplomatycznych. Nie widzę żadnego powodu, by o sprawach kraju, w którym mieszkam, decydowali ludzie, którzy w nim nie mieszkają i nie płacą podatków. Prawda jest jednak taka, że ordynacje wyborcze to sfera polityki, a nie rozsądnego prawa, polska klasa polityczne zawsze ceniła bardziej emigrację ( polonią zwaną ), niż mieszkańców kraju.
Wszystkie zaprezentowane informacje i poglądy nie mają oczywiście żadnego wiążącego charakteru, służą wyłącznie celom poznawczym i mogą być nie tylko nieścisłe, ale wręcz błędne.
Wracamy zatem do turystyki, czyli celu naszego wyjazdu :).
W Londynie byliśmy w Northolt, gdzie w czasie Bitwy o Anglię stacjonowali Polscy lotnicy. Wobec niedopracowania logistycznego wycieczki czekał nas kilkukilometrowy przemarsz pod Polish War Memory ( pomnik ), a bazę lotniczą ciągle użytkuje RAF, więc jest tutrystycznie niedostępna, pubu natomiast, gdzie bywali polscy lotnicy już nie ma, podobno jest tam McDonald. Wracaliśmy tubą z Ruislip Gardens do Notting Hill Gate, po czym tytularne Notting Hill zwiedziliśmy spacerem via Portobello Rd ( kto jeszcze pamięta film Notting Hill z Hugh Grantem ? ). Na tym jednakże londyńskie atrakcje się nie kończą, zwiedziliśmy jeszcze Imperialne Muzeum Wojny ( fantastyczne i darmowe ), ogrody Kew Gardens ( odpłatne, mnie roślinki nieszczególnie wzruszają, choć było interesująco ), londyńskie Dockland ( to stara dzielnica londyńskich doków, obecnie luksusowe lofty, mieszkania i biurowce, gdzie widziałem osobowego Saaba za niecałe 26.000 GBP, czyli równowartość niepełnych trzech minimalnych, rocznych zarobków ). Spacerując zwiedziliśmy Soho z Piccadilly Circus ( ludzi jak w przysłowiowym ulu ), byliśmy przy Big Benie, Houses of Parliament, Westminster Abbey ( tych miejsc, wybierając się do Londynu nie można ominąć ), poszliśmy na plac przed pałacem Buckingham ( królowa nam nie pomachała z okna ) i na Camden Town ( bardzo "klimatyczne" targowisko ). Zwiedziliśmy też wybrzeże Tamizy przy HMS "Belfast" i przeszli Tower Bridge koło Tower of London na drugą stronę rzeki.
Słów parę jeszcze o Imperialnym Muzeum Wojny. Muzeum zlokalizowane jest w budynku, który kiedyś mieścił szpital ( tak zrozumiałem informację ) . W holu są pojazdy i artyleria z obu wojen światowych, muzeum prezentuje zresztą historię nieco wybiórczo. Nie znalazłem nic o podbojach kolonialnych, a historia zaczyna się od preludium I wojny światowej, a kończy na konfliktach militarnych czasów obecnych ( m.in. wojna falklandzka, dwie wojny w Zatoce Perskiej, wojna w Afganistanie ). Zwiedzając ekspozycję obrazującą okres I wojny światowej możemy przejść się okopem wojny pozycyjnej, zobaczyć jak walczyli i żyli żołnierze angielscy, poczuć delikatny zapach gazu bojowego, wszystko wygląda bardzo realistycznie. W gablotach sporo ekwipunku wojskowego, mundury, broń, odznaczenia wojskowe z różnych okresów wojny, z uwzględnieniem kilku teatrów działań. Zobaczyć też można "marsz ku nowej wojnie", czyli okres dominacji partii faszystowskich w Niemczech i Włoszech oraz ekspozycję związaną z hiszpańską wojną domową. Zwiedzając natomiast ekspozycję drugowojenną możemy przejść się angielskim miastem po bombardowaniu, zobaczyć całkiem dużą kolekcję ekwipunku wojskowego, mundurów, uzbrojenia podzieloną na kampanie wojenne, teatry działań ( europejski, afrykański, azjatycki ). Można też zobaczyć wystrój angielskiego domu mieszkalnego z lat 40-tych XX w. Odpuściłem sobie natomiast ekspozycję o zagładzie żydów, w kraju mam oryginalne, poniemieckie "eksponaty". Przed gmachem muzeum są lufy dwóch dalekosiężnych dział i segment muru berlińskiego. Częścią muzeum jest zacumowany na Tamizie HMS "Belfast", którego niestety nie zwiedziłem.
Z Londynu wracaliśmy również, opóźnionym zresztą, lotem WizzAir z Luton.
Konkludując, tydzień to trochę mało, by zwiedzić Londyn.
Zaprezentowana treść odzwierciedla wyłącznie prywatne poglądy autora.

Zdjęcia z wypadu do stolicy imperium brytyjskiego są tu:
Londyn AD 2008, by Asia (slojka)