mojacukrzyca.org

Moja Cukrzyca (mojacukrzyca.org)

czwartek, 31 grudnia 2009

jaki będzie 2010 ?

Jaki będzie 2010 rok, tego nie tylko nie wiemy, ale wręcz wiedzieć nie powinniśmy – to tak jak z życiem, gdybyśmy wiedzieli jak będzie się w nim działo, jak się skończy i co osiągniemy, to przestalibyśmy się starać. Zawsze jednak możemy pobawić się we wróżbiarstwo poważniej prognozowaniem zwanym.
Zaglądając na prywatne boisko cóż tam zobaczę … . W ostatnim dniu jaki spędziłem w pracy ( bo potem już do końca roku kalendarzowego 2009 -tego urlop ) dowiedziałem się o istotnej, spodziewanej zresztą zmianie w pracy, w końcu marca 2010 roku skończy się zapewne pewien, kolejny z kolejnych, etap mego rozwoju zawodowego. Wigilia również przyniosła parę niespodzianek, żonie „zawiesił” się iPhone – ten najlepszy z najnowocześniejszych i topowych telefonów, musiałem zajrzeć do sieci ( internetu ) by znaleźć sposób na tę, trochę niecodzienną dolegliwość flagowca Aplle`a. Nie była to jednak jedyna niespodzianka tego dnia, do tego doszło bowiem pęknięcie płyty w łóżku i uszkodzenie rury odpływowej z WC – które to dwie usterki naprawiłem już po świętach, a na koniec okresu świąteczno-noworocznego mamie dano skierowanie na onkologię ( na tzw. cito ). Zrobiłem też sylwestrowe pranie, ale już jak się prało żona objaśniła mi, że jest przesąd o praniu w ostatni dzień roku – jeśli nocą wisi „na sznurach”, ktoś umrze. … no to na tyle wróżb na 2010 rok. Kto ma się bawić, niech się bawi, a jeśli 2010 ma coś przynieść, … to pozostaje nam się zmierzyć z losem. Wszystkim zatem w 2010 roku … rozsądku życzę, i oby nie żyli w ciekawych czasach.

niedziela, 27 grudnia 2009

Nowy 2010 Rok

Trochę „ręka w rękę” z tradycją, trochę jej na przekór, tym których znam i lubię, tym, których nie znam, a polubiłbym, tym też których znam, ale znać bym nie chciał oraz tym, których nie znam i znać nie chcę życzę, by Nowy 2010 Rok powitali z optymizmem i nadzieją na spełnienie – oczywiście tych, mających szanse na spełnienie – planów oraz, by te marzenia, które ziścić się nie mogą, nie zepsuły im nastroju.

poniedziałek, 21 grudnia 2009

idą, idą święta ...

Świąteczna jodełka - skromne 130 zł cashu, za resztę + trzy duchy z Opowieści Wigilijnej ( tej od Dickensa ) zapłacę już MasterCard :), a na koniec obejrzę jakiś ... film, z tych filmów, dzięki którym na nowo odkrywamy mitologię ( a może magię ) świąt choć wiemy, że nijak się mają do rzeczywistości :)

poniedziałek, 14 grudnia 2009

Chleb nasz powszedni, czyli o polskim rolniku słów kilka …

O polskim rolnictwie powiedziane już wiele, nikt też nie zaprzecza, że rolnictwo ( a zatem i rolnik ) jest Polsce potrzebne. Nie zaprzeczając tej tezie warto się czasami zastanowić kosztami funkcjonowania rolnictwa, bo chyba nikt rozsądny nie twierdzi, że to gałąź gospodarki o dodatnim wyniku finansowym. By tezy o niedostosowaniu polskiego rolnictwa do warunków gospodarki rynkowej ( kapitalistycznej ) dowieść, zacząć należy od banalnej statystyki. Otóż średnia powierzchnia gruntów rolnych w gospodarstwie rolnym w Polsce w 2009 roku wynosi 10,15 ha, przy czym największa jest w a pasie zachodnim, a w województwie zachodniopomorskim sięga 30,15 ha, najmniejsza w – bynajmniej nie w Polsce B, czyli we wschodnim pasie kraju, a w jego centrum, np. w będącym kwintesencją polskości województwie małopolskim ( „przodujący” i w innych dziedzinach życia Kraków ) ma … 3,80 ha ( tu narzuca się pytanie, farmer to, czy działkowicz ? ). Kwartalna składka za ubezpieczenie emerytalno – rentowe rolników wynosi natomiast w III kwartale 2009 r. całe 203 zł, a z tytułu ubezpieczenia wypadkowego, chorobowego i macierzyńskiego – również kwartalnie i również w III kwartale 2009 r. całe 90 zł ( miesięcznie rolnik płaci zatem … niespełna 98 zł podczas gdy przedsiębiorca standardowo, bowiem możliwe są przedmiotowo – podmiotowe modyfikacje wielkości składki, z tytułu ubezpieczenia społecznego z ubezpieczeniem chorobowym 567,84 zł, do czego należy dodać składkę na ubezpieczenie zdrowotne w kwocie 224,24 zł oraz składkę na Fundusz Pracy wynoszącą 46,94 zł, a wśród tzw. etatowców składki pochłaniają im ok. 30 % wynagrodzenia brutto ). Wypada tylko przypomnieć, że za rolników objętych ubezpieczeniem zdrowotnym, którzy prowadzą działalność rolniczą na gruntach rolnych oraz za domowników, składki na ubezpieczenie zdrowotne finansowane są przez budżet państwa.
Wielkość składek z ubezpieczenia społecznego to jednak nie koniec przywilejów tej grupy społecznej. Wszak od czasu wejścia Polski do Unii Europejskiej to właśnie rolniczy stali się indywidualnie i zbiorowo ( wsie, tj. obszary wiejskie ) największymi beneficjantami pomocy publicznej, w tym wypłacanej ze środków unijnych, ale też krajowych ( np. tzw. dopłaty bezpośrednie, Program Rozwoju Obszarów Wiejskich, renty strukturalne, zakończony już program SAPARD, zwrot podatku akcyzowego od zakupionego paliwa rolniczego, kredyty preferencyjne w rolnictwie i podatek rolny ). O wielkości publicznego wsparcia dla rolnictwa niech świadczy chociażby porównanie kwoty, którą w 2009 r. Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa chce wydać tylko na dopłaty bezpośrednie ( więc bez innych wydatków, KRUS-u, itp. ), tj. 12.600.000 tys. zł do kwoty, jaką budżet państwa przeznaczy w tym samym 2009 r. na wymiar sprawiedliwości, tj. 9.839.247 tys zł. Równie interesujące jest porównanie obciążenia podatnika PIT i podatku rolnego. Skalę podatkową PIT dla każdego znamy wszyscy, to 18 % podstawy wymiaru minus kwota zmniejszająca podatek tj., 556,02 zł rocznie ( roczny dochód nie powodujący obowiązku zapłaty podatku wynosi 3.091 zł ), dla bogatszych jeszcze więcej, a dla rolnika, cóż PIT-a nie płaci, tylko podatek rolny, który wynosi 139,50 zł (od 1 ha przeliczeniowego gruntów - dla gruntów gospodarstw rolnych) + 279 zł (od 1 ha gruntów, dla pozostałych gruntów ).
Nie jestem żadnym szowinistą, ale musi przecież budzić niepokój permanentne finansowanie przez państwo ( i Unię Europejską ) takiego, jak polskie modelu rolnictwa . Niestety rolnicy mają po swojej stronie Konstytucję RP ( art. 23 ) i poza coraz większymi potrzebami nie wykazują jakiejkolwiek woli reformy, a zła sytuacja to nie tylko wynik rozdrobnienia ( nie tylko malej powierzchni większości gospodarstw rolnych, ale też przysłowiowej polskiej „szachownicy” - na łączną niewielką powierzchnię gospodarstwa rolnego składa się kilka, a bywa, że więcej oczywiście odpowiednio mniejszych działek ) ale i niestety mentalności chłopów, szczególnie tych, tzw. małorolnych. Trudno sobie wszak wyobrazić, by z niewielkiego, kilku(nasto)hektarowego gospodarstwa dało się nie tylko zaopatrzyć we wszystkie dobra rodzinę, ale i jeszcze na nim dobrze zarabiać.

Zastrzeżenie: dane liczbowe i statystyczne podano w wielkości wskazanej na stronach internetowych Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa, Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi, KRUS oraz ZUS.

środa, 9 grudnia 2009

Wiedeń, czyli jak prawie i mimowolnie zostałem emigrantem.

Wiedeń, stolica ( II-giej ) Republiki Austriackiej, a kiedyś rozległego i wielonarodowego imperium Habsburgów. Nasza wycieczka do Wiednia z założenia była „kurz”, zorientowana na Wiener Christkindlmarkt, zanim jednakże tam dotarliśmy było bardzo „energetycznie”.

Wiedeń


Wyjazd – cóż jak to wyjazd, nic ciekawego, z katowickiego Placu Andrzeja ( oficjalnie zwanego Placem Oddziałów Młodzieży Powstańczej ) odjechaliśmy w sobotę 5 grudnia 2009 r. o godz. 00:30, w miarę typowym autobusem turystycznym, autobus miał wszakże tylko jedną wadę – zamkniętą na głucho toaletę. Po drodze w Polsce jeszcze tylko mały, „kantorowy” postój na dawnym przejściu granicznym w Cieszynie, skąd już prosta drogą do … czeskiej strefy wolnocłowej Znojmo, zaraz przed austriacką granicą ( na zakupy i jak najbardziej usprawiedliwiony postój autobusu ). Potem jeszcze parę godzin i … wreszcie Wiedeń, gdzie około godziny 07:00 zaparkowaliśmy przed Zamkiem Schoenbrunn ( przy Schoenbrunner Str. ). Jako, że na zwiedzanie wnętrz było chyba zbyt wcześnie pozostał nam spacer po parku, fontanna Neptuna i Glorietta ( kolumnada z 1775 r. ). Spod Schoenbrunnu zawieziono nas „gdzieś do miasta” ( niestety, ani organizator imprezy, ani przewodnik nie udzielili nikomu z obecnych informacji o planowanej trasie wycieczki, nie rozdano też map Wiednia, choć potem okazało się, że takie były dla każdego turysty ) skąd przeszliśmy pod budynek czynszowy ( komunalny ) projektu Hundertwassera – austriackiego ochrzczonego żyda, jak też członka Hitlerjugend - tzw. Hundertwasserhaus u zbiegu ulic Kegelgasse i Loewengasse. Stamtąd już spazieren gehen pod Katedrę Św. Szczepana ( Der Wiener Stephansdom ), którą już – podobno z uwagi na koszt grup zorganizowanych – zwiedziliśmy „indywidualnie”, tzn. bez przewodnika. Na zewnątrz świątyni oczywiście wielojęzyczny jak za czasów monarchii tłum i fiakrzy, tj. wiedeńscy dorożkarze. Po zwiedzeniu tego duchowego przybytku ulicą Graben udalim się, w dalszym ciągu pieszkom, na Hofburg. Hofburg to siedziba austriackich królów i cesarzy w czasach swej hegemonii władających znaczną częścią ówczesnej Europy, ale my znowu … zobaczyliśmy tylko jego dziedzińce, w tym wykopaliska na Placu Św. Michała. Po tym jakże frapującym, choć ubogim emocjonalnie spacerze zwiedziliśmy jeszcze ( tym razem również wewnątrz ) Kościół Św. Augustyna ( Augustinerkirche ), skąd minąwszy Albertinę ( muzeum ) poszliśmy „coś zjeść” i na wiedeńską kawę zwaną Kaisermelange do Rosenberger Restaurant przy Maysedergasse 2 ( do kawy dają drugi kubek gratis, na tytułowym zdjęciu to ten biały z mleczem, kawka zresztą nie nadmiernie droga, raptem 3,10 euro ).
Skoro południe minęło, to znak, że czas na odrobinę emocji. Nasz profesjonalny przewodnik umówił się z grupą na poobiednie spotkanie ok. godz. 13:15, a my … spóźniliśmy się stawiając się o godz. 13:25. Jakież było nasze zdziwienie, gdy okazało się, że wycieczka … poszła sobie bez nas. Oblecieliśmy zatem pobliską Operę ( Staatsoper ), wykonali parę telefonów ( z roamingiem ) i poszli szukać jarmarku świątecznego ( gdzie teoretycznie grupa miała spotkać się ok. godz. 18-tej ). Jako pierwszy napotkaliśmy jarmark na Placu Marii Teresy, jak się później okazało mniejszy i tańszy niż ten właściwy. Po krótkich poszukiwaniach „znajomych twarzy”, koło Parlamentu, doszliśmy na Rathauseplatz vis a vis Ratusza ( Rathaus ) i Burgtheater, gdzie właśnie odbywał się Wiener Christkindlmarkt, czyli ten właściwy topowy jarmark świąteczny. Tu po krótkiej chwili wyczekiwania moje panie zauważyły naszych wycieczkowiczów, którzy co prawda przyznali, że naszej „zguby” nie zauważyli, ale dali nam jedną mapę ( mapy rozdał im przewodnik ), pokazali gdzie i o której wycieczka ma się spotkać oraz … dali numer telefonu. Jako, że humory nam się poprawiły ( mi już po głowie chodził pomysł powrotu by EC Sobieski ) pozwoliliśmy sobie na kubeczek grzańca ( w cenie 5 – 6 euro „z kubkiem” - to ten na zdjęciu ) i zażyliśmy świątecznej wiedeńskiej atmosfery. Z nadejściem zmroku wróciliśmy przez opisany wcześniej jako mniejszy jarmark ( tu drugi grzaniec, a podobnej cenie „z kubkiem” ) na Karlsplatz, gdzie jak się okazało był trzeci , jeszcze mniejszy jarmark, tym razem obyło się bez grzańca. Przy tym placu wznosi się Kościół Św. Karola Boromeusza ( Karlskirche ), podobno należący do Opus Dei. Na koniec wizyty w przedświątecznym Wiedniu mały problem z zaokrętowaniem ( błędnie wskazano nam miejsce spotkania, błąd co prawda niewielki, ale wymagał od nas przejścia kilkudziesięciu metrów, bo przewodnik chyba nie wiedział gdzie jest Friedrichstr. i wykonania telefonu ). Pozostaje mi zresztą domniemywać, że przewodnik po prostu … nie wiedział jak liczą ma grupę, skoro ani on, ani wycieczka nie zorientowali się, że brakuje im czterech ( 4 ) osób. Może pomyśleli, że ostatnie ponad 20-cia lat wcale nie minęło i oddaliliśmy się po azyl ?
Do Katowic dotarliśmy ok 5-tej w niedzielę, dnia 6 grudnia 2009 r.

czwartek, 3 grudnia 2009

Centralne Muzeum Pożarnictwa i Muzeum Miasta w Mysłowicach

Mysłowice – miasto po pruskiej stronie Trójkąta Trzech Cesarzy, dziś jedno z miast Górnego Śląska na trasie kolejowej i „starej” drodze z Katowic do Krakowa, szczycące się prawami miejskimi od 1360 roku. Obecnie Mysłowice zamieszkuje ok. 75.000 mieszkańców.

Nie potrafię powiedzieć, na ile Mysłowice są znane „szerszej” publiczności, w tym tej ceniącej sobie szeroko pojętą turystykę, bo o ile mysłowicka starówka nie grzeszy urokiem – jest raczej nijaka, to warto zajrzeć do Centralnego Muzeum Pożarnictwa i Muzeum Miasta znajdujących się jednym kompleksie architektonicznym.
Znaczą część kompleksu zajmuje CMP, ale to z całkiem obiektywnej przyczyny :), pod dachem zebrano całkiem dużą liczbę pojazdów używanych w dalekiej i tej bliższej przeszłości przez różne jednostki Państwowej i Ochotniczej Straży Pożarnej. Na samochody można wejść i podotykać, jak ktoś lubi, można też „bez opamiętania” fotografować, każdy samochód posiada też opis: kilka detali technicznych i pochodzenie. Poza samochodami, na parterze hali jest trochę ( już ) zabytkowego sprzętu używanego przez straż pożarną.

Mysłowice - Centralne Muzeum Pożarnictwa i Muzeum Miasta


Po wejściu na piętro zobaczymy kolekcję mundurów straży pożarnych z różnych państw, hełmy strażackie, w tym egzemplarze z zabytkowe z okresu zaborów i nie tylko, wyposażenie p-poż ( w tym używane obecnie, m.in. gaśnice ), miejsce pamięci po pożarze w Kuźni Raciborskiej w sierpniu 1992 r., całość warta zwiedzenia.
Z pietra CMP wejdziemy też do Muzeum Miasta.

Muzeum Miasta w Mysłowicach to: kącik zespołu Myslovitz, inscenizacja klasy szkolnej, ( z wyposażeniem, jakie jeszcze pamiętam ), wnętrze górnośląskiego domu robotniczego z przełomu wieków ( XIX i XX ) i początku XX w., trochę o Trójkącie Trzech Cesarzy i Powstaniach Górnośląskich, górnictwie oraz II wojnie światowej. Wszystko zorganizowane bez zbędnej martyrologii, bardzie ukierunkowane na pokazanie historii miasta, którego rozwój przypada na II połowę XIX wieku – godna polecenia nowocześnie zorganizowana placówka.

Zarówno do Centralnego Muzeum Pożarnictwa jak i Muzeum Miasta możemy wybrać się w niedzielę, gdy wstęp jest wolny ( nie musimy kupować biletów ).

czwartek, 29 października 2009

Krajoznawcza Odznaka Miasta Sosnowca - stopień srebrny

Krajoznawcza Odznaka Miasta Sosnowca ( KOMS ) została ustanowiona przez PTTK O/Sosnowiec wraz z Miastem Sosnowiec na 100-lecie nadania praw miejskich w 2002 r. Celem ustanowienia odznaki jest jak się wydaje m.in. popularyzacja Sosnowca, jego wielokulturowego dziedzictwa oraz ciekawej historii. Odznaka ma dwa stopnie, srebrny i złoty, a zgodnie z regulaminem w ciągu jednego roku kalendarzowego można zdobyć tylko jeden stopień. Do zdobycia stopnia złotego wymagane jest posiadanie odznaki stopnia srebrnego. By zdobyć każdy ze stopni należy zwiedzić - i owo zwiedzanie potwierdzić w odpowiedniej książeczce – wskazane w miejsca. I tak stopień srebrny wymaga zwiedzenia: Zamku Sieleckiego, Bazyliki Katedralnej, Cerkwi prawosławnej, kościoła kolejowego oraz kościoła ewangelickiego, Pałacu Dietla, dworca kolejowego, Teatru Zagłębia, ulicy Małachowskiego i miejsc związanych z Janem Kiepurą. Zatem do rzeczy:

Sosnowieckie Centrum Sztuki mieszczące się w Zamku Sieleckim na swojej internetowej witrynie chwali się historią z zamierzchłej, bo XIV wiecznej przeszłości, ale prawdziwa historyczna wiedza o tym czasie jest niewielka i dotyczy oczywiście dóbr ziemskich. Zamek został przebudowany w 1620 r. nadając mu kształt czworoboku, z którego do dziś pozostały trzy boki. W II-giej połowie XIX wieku zamek kupił hr.Renard, a po remoncie budowla przybrała postać pałacu ( wyburzono m.in. jedno skrzydło ) i jak cały majątek rozwijała się. Po II-giej wojnie światowej zamek stał się własnością państwową, a w 1994 r. przejęło go miasto. Jest to niewątpliwie jeden ze starszych istniejących obecnie i użytkowanych obiektów na terenie miasta.

Pałac Dietla jest budynkiem powstałym w końcu XIX wieku, wybudowanym dla rodziny saksońskich przemysłowców Dietlów i jako siedziba rodowa funkcjonował do 1945 r. W powojennej przeszłości, w budynku miała siedzibę m.in. sosnowiecka szkoła muzyczna, obecnie od końca XX wieku budynek jest znowu własnością prywatną. Nowy właściciel prowadzi obecnie w budynku prace konserwatorskie i renowacyjne, budynek jest w znacznej części dobrze zachowany, pozostał m.in. pokój łaziebny. Budynek normalnie jest niedostępny dla „publiczności”.

Zdjęcia zamku i pałacu Dietla można zobaczyć tu:
Sosnowiec ( Miasto gra )


Bazylika katedralna Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny została zbudowana w latach 1893 - 1901, a poświęcono ją w 1899 r. i od tego czasu jest tu parafia. To jeden z najokazalszych sosnowieckich kościołów, od 1992 r. pełniąca funkcję katedry w związku z powołaniem diecezji sosnowieckiej i jest siedzibą biskupa. Dawna plebania jest obecnie domem biskupim. Zwiedzanie katedry jest delikatnie ujmując trudne, bo poza mszami kościół jest zamknięty.

Kościół kolejowy, a właściwie rzymskokatolicka parafia pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa, jak głosi strona parafii – najstarszy, położony w centrum miasta kościół erygowany w 1862 r.. Na terenie kościoła możemy zobaczyć też groty o religijnym charakterze. Obecnie obok kościółka ( bo tak naprawdę jest niewielki ) wznosi się plebania, budynek większy niż kościół. Samego kościoła poza mszami również nie da się zwiedzić – jest zamknięty.

Dworzec kolejowy to neoklasycystyczny - nie wiem co to znaczy :( - budynek użyteczności publicznej pochodzący z 1859 r. Pomimo upływu 250 lat fasada budynku pozostała prawie niezmieniona, wnętrze natomiast podlegało dziejowym zmianom ( pamiętam hol, bar i kasy z lat 70-tych i 80-tych XX wieku ), ostatnia duża zmiana wyglądu jest związana z przebudową patelni, powstaniem galerii handlowej i przebiciem tunelu łączącego obecnie ul. Kilińskiego z Placem Stulecia. Czasy największej świetności dworca to oczywiście okres zaborów, wtedy funkcjonował on jako stacja graniczna ( granica imperium Romanowów, dalej były już Prusy ). Można tez śmiało twierdzić, iż budowa dworca położyła podwaliny pod późniejszy rozwój miasta, zapewniając nie tylko komunikację osobową z Cesarstwem Rosyjskim, ale też z Cesarstwem Niemieckim oraz dogodną komunikację towarową dla zbytu produkcji przemysłu włókienniczego, ciężkiego i wydobywczego.

Obok dworca kolejowego, na wysokości kościółka ( kolejowego ) zaczyna się ulica Małachowskiego, na której rogu – przy skrzyżowaniu z ul. 3 Maja i al. Zwycięstwa stoi bardzo charakterystyczny budynek mieszkalny, na parterze którego w przeszłości była kawiarnia Urocza. Idąc dalej ul. Małachowskiego mijamy pochodzący jeszcze z okresu zaborów budynek dawnego Banku Handlowego obecnie użytkowany w części przez Urząd Miejski ( a w nie tak dawnej przeszłości pogotowie ratunkowe ) a w części przez banki ( obecnie PKO „z żubrem” ). Dalej mijamy zbudowane w różnym okresie, prawdopodobnie w okresie międzywojennym kamienice, ul. Targową i znów bank, tym razem dawny Bank Polski ( obecnie ING Bank Śląski S.A. ). Nieco dalej, administracyjnie przy ul. Modrzejowskiej mieści się nowy budynek kina Helios. W tym miejscu były kiedyś ( tego dobrze nie pamiętam ) hale targowe, a przy ul. Małachowskiego stał stary, kamienny „czworak”.

Teatr Zagłębia zbudowano w końcu XIX wieku ( w okresie późniejszym budynek był przebudowywany ) jako 6 teatr na ziemiach polskich. Do chwili obecnej spektakle teatru bawią i uczą sosnowieckich mieszczan pozwalając im na bliskie obcowanie z kulturą.

Jana Kiepurę zwą chłopakiem z Sosnowca. Prawdą jest, że ten wielki tenor urodził się w sosnowieckiej Pogoni ( przy ul. Majowej ) tu też rozpoczął występy sceniczne. Jego związki z Sosnowcem są równie niezauważalne jak Poli Negri, równie jak on znanej Polki, przez krótki czas ( w 1919 r. ) mieszkającej w Sosnowcu ( na ul. Kołłątaja ). Zarówno Jan Kiepura jak i Pola Negri nigdy nie wypowiadali się na temat swoich związków z Sosnowcem. Dla większości Polaków a pewnie i mieszkańców Sosnowca w wieku powyżej 30-tki postacią kojarzoną z Sosnowcem jest natomiast Edward Gierek, pochowany zresztą na zagórskim cmentarzu.

Zdjęcia katedry, kościoła kolejowego, dworca kolejowego, ul. Małachowskiego, Teatru Zagłębia i miejsc związanych z J.Kiepurą można zobaczyć tu:
Sosnowiec ( KOMS i inne ciekawe miejsca )


Powstanie organizmu miejskiego w Sosnowcu wiąże się z napływem ludności o różnym pochodzeniu narodowym, a w konsekwencji – odmiennej wyznaniowo. Jakkolwiek najwięcej było katolików, to znaczną część mieszkańców stanowili wyznawcy prawosławia, ewangelicy i żydzi ( inne wyznania reprezentowane były przez znacznie mniejsze grupy ludności ). Konsekwencją takiego składu ludności rozrastającego się miasta były właściwe nekropolie ( zostaną opisane odrębnie ) i świątynie. W okresie międzywojennym w Sosnowcu funkcjonowały pierwotnie nie mniej niż trzy cerkwie ( do dziś pozostała jedna, pw. Św. Wiery, Nadziei, Luby i matki ich Zofii ), kościół ewangelicki, synagoga oraz kilka kościołów katolickich. Wskutek działań wojennych oraz przemian politycznych pozostał kościół ewangelicki, cerkiew i kilkanaście kościołów katolickich oraz instytucje religijne pomniejszych wyznań. Cerkiew powstała w końcu XIX wieku ( tak jak wszystko co naprawdę stare w Sosnowcu ) a kościół ewangelicki powstał ze starej hali fabrycznej w tym samym czasie. Zarówno kościół ewangelicki jak i cerkiew prawosławna są obecnie zabytkami i na pewno można je obejrzeć … z zewnątrz, choć cerkiew jest udostępniana zwiedzającym w każdą niedzielę i święta przed nabożeństwami. W stosunku do katolickich zabytków jest zatem pewien postęp, tym bardziej, iż proboszcz chętnie udziela informacji, można też poprosić o możliwość zrobienia zdjęć wewnątrz cerkwi. Pewną ciekawostką jest zasięg terytorialny parafii prawosławnej sięgający aż Opolszczyzny.

Zdjęcia cerkwi prawosławnej kościoła ewangelickiego można zobaczyć tu:
Sosnowiec ( Miasto gra ) - trasa sakralna



Potwierdzenie zwiedzania teoretycznie powinno mieć charakter standardowej pieczątki. Pamiętajmy jednak, iż większość obiektów to zarówno muzea ( np. Zamek Sielecki ), jak i obiekty użytkowane po dzień dzisiejszy zgodnie z ich przeznaczeniem ( Dw. PKP, Teatr Zagłębia ) oraz ogólnodostępne miejsca ( np. związane z J. Kiepurą ). Uzyskanie standardowego, poprzez odcisk pieczątki, potwierdzenia zwiedzania obiektu jest czasami wręcz obiektywnie niemożliwe, a czasami dla znacznie utrudnione – tym bardziej dla „innostrańców” . Proponuję zatem rozważyć uznanie zwiedzania za potwierdzone także w inny powszechnie dostępny sposób, choćby poprzez przedstawienie zdjęć, czy to w tradycyjnej formie lub cyfrowych ( pliki „jpeg” ). Zdjęcia cyfrowe zawierają wszak tzw. dane „exif” umożliwiające identyfikację m.in. aparatu fotograficznego i daty wykonania. Nigdy przecież PTTK w Sosnowcu ( organ weryfikujący i przyznający KOMS ) nie będzie miał pewności, czy pieczątka w książeczce została uzyskana przez osobę książeczkę przedstawiająca, zatem przedstawienie zdjęcia jest równie wiarygodne. Wszyscy ( albo znakomita większość ) starający się o Krajoznawczą Odznakę Miasta Sosnowca to osoby realizujący swe pasje, zainteresowania, a z posiadaniem odznaki nie wiążą się przecież żadne przywileje.


O tym, czy moje zwiedzanie pozytywnie zweryfikowano napiszę w post scriptum :)

wtorek, 27 października 2009

kara śmierci

Dlaczego jestem przeciwny karze śmierci ? Jak komuś niewinnemu zabierzemy życie, to Chrystusem, nawet jeżeli biblijna historia o Łazarzu jest prawdziwa, nie będziemy. Jeżeli natomiast niewinnemu odbierzemy tylko wolność, to wszak za "zmarnowany czas" zapłacić mu tylko przyjdzie, już Fenicjanie wiedzieli, że czas to pieniądz.

wtorek, 20 października 2009

zasłyszane ...

wszystkich czytających przepraszam za wulgaryzmy w tekście, ale z uwagi na konieczność oddania klimatu tekstu, który miał mieć rzeczywiście miejsce, są one niezbędne

...
Do firmy wchodzą dwaj handlowcy i słyszą:
"A Wy tu kurwa czego ???"
Jeden z handlowców błyskając intelektem i ciętym językiem odpowiada:
"My tylko ofertę pokażemy i spierdalamy !"
Na co już spokojniej głos w firmie:
"No kurwa, to trzeba tak było od raz mówić"
...

piątek, 16 października 2009

Muzeum Motoryzacji i Techniki w Otrębusach

Na Mazowszu, z dala od głównych tras komunikacyjnych, „za górami i rzekami” w gminie Brwinów ( na trasie kolejowej z Warszawy do Katowic ) są Otrębusy – wieś polska, wieś spokojna, której może i zauważać nie byłoby warto gdyby nie Muzeum Motoryzacji i Techniki. Muzeum szczyci się jednym z najbogatszych w kraju, a może nawet najbogatszym zbiorem samochodów z okresu od lat 20-tych XX wieku do lat 80-tych XX wieku, pokaźnym zbiorem jednośladów, od motocykli, poprzez motorowery, skutery po rowery, dużym zbiorem starych radioodbiorników. Na terenie muzeum możemy też zobaczyć stare poczciwe „ogórki”, londyńskie piętrusy oraz amerykański szkolny autobus ( taki jak w filmach ), replikę czołgu niemieckiego ( chyba T IV ) oraz dwa T 34 – jeden z orzełkiem i drugi z czerwoną gwiazdą. Wśród zbiorów muzeum przeważają jednoślady i samochody osobowe, atrakcyjne są nie tylko te z okresu 20-lecia międzywojennego, ale też takie, które nie tak dawno ( sic!, ponad 20-cia lat temu ) mogliśmy podziwiać w pełnej krasie na polskich drogach jak Wołgi ( takie prawdziwie czarne, niektórym ówczesne opowieści przypominając ) , Warszawy ( oraz protoplasta: licencyjna Pabieda ) Fiaty ( m.in. 125, 126 ), Syreny, Jaguary przekazane przez gwiazdy kina II połowy XX wieku, Rolls – Royce’y w kilku odmianach, Zisy – samochody bierutowskiej i gomułkowskiej władzy, Fordy i nawet londyńskie taksówki oraz całkiem dużo mniej znanych modeli samochodów.
Nie wszyscy wiedzą, że MMiT w Otrębusach powstało jako placówka prywatna i jako taka funkcjonuje. W Warszawie można spotkać samochody tegoż muzeum rozwożące co znaczniejszych ( bogatszych ) pasażerów.
Wejście do muzeum jest płatne - 8 PLN za dorosłego, 5 PLN za dziecko. Cena jak widać nie powala. Muzeum można zwiedzać codziennie w godzinach od 10-tej do 17-tej.

czwartek, 1 października 2009

bajka

Drogą idzie mężczyzna, nie jest już młody, choć jeszcze nie stary. Wszyscy przechodnie omijają go z daleka, choć idzie spokojnie, jest po prostu brudny, może zawszony, a jego zapachowi do Diora daleko. Mężczyzna ma ze sobą stary, zniszczony plecak. Jest już zmęczony, zatacza się, ale nie czuć od niego alkoholu. Mężczyzna ten podchodzi do bramy wejściowej na posesję i wschodzi przez nią. Dom, który widzi jest bardzo normalny, niczym się nie wyróżnia, przed domem stoi samochód. Mężczyzna nie zna się na samochodach, ale ten nie budzi jego zainteresowania, ot zwykłe auto. Mężczyzna wchodzi na ganek i dzwoni do drzwi, chce dostać coś do jedzenia, wykapać się, dostać jakieś świeże i czyste, pasujące na jego ciało ubranie. Drzwi od domu otwiera mężczyzna, a nasz bohater mówi mu o co prosi.
Czy ten mężczyzna, który otworzył drzwi mu pomoże ... ???
Tu kończy się ta bajka.


postscriptum :
Mężczyzna, który otworzył drzwi to katolicki ksiądz, proboszcz miejscowej parafii, bogobojny człowiek, a dom to plebania. Nic więcej o pukającym do drzwi mężczyźnie nie wiemy, może jest czynnym alkoholikiem lub narkomanem, może w życiu nie dokonał niczego dobrego, może to nawet pedofil lub zabójca, a może to zwyczajny nieszczęśliwy, pokrzywdzony przez życie człowiek, któremu po prostu nic nie wyszło.

Sosnowiec ( Miasto gra ) - trasa sakralna

Sosnowiec – gmina miejska i miasto na prawach powiatu położone w województwie śląskim, w Zagłębiu Dąbrowskim mające powierzchnię 9106 ha ( 91 km2 ) zamieszkane przez 221.259 osób co daje średnią gęstość zaludnienia na poziomie 2430 os/km2. Z takimi danymi statystycznymi – pochodzącymi z publikacji GUS „Powierzchnia i ludność w przekroju terytorialnym w 2009 r. „ z sierpnia 2009 r. - Sosnowiec jest na 26 lokacie wg powierzchni i 15 wg ludności w kraju.

Krótko o historii – by nie zanudzać.

Sosnowiec uzyskał prawa miejskie w 1902 r. i był miastem granicznym w imperium Romanowów, do dziś m.in. w jego granicach administracyjnych leży tzw. Trójkąt Trzech Cesarzy, miejsce gdzie zbiegały się granice Rosji, Niemiec i Austro-Węgier w 1914 r. ( formalnie granice te przestały istnieć w 1918 r. po odzyskaniu przez Polskę niepodległości ) który wyznaczają rzeki Biała Przemsza, Czarna Przemsza i Przemsza. W okresie II RP Sosnowiec, należał do województwa kieleckiego zapewne m.in. dlatego, że był położony w zaborze rosyjskim ( Zagłębie Dąbrowskie ) i ze Śląskiem nigdy nie był utożsamiany. Sosnowiczanie zresztą do dziś nie uważają się za ślązaków, zaś język polski używany na co dzień nie ma naleciałości regionalnych ( gwary ). Związki Sosnowca z „kongresówką” na co dzień zaobserwować możemy też na stadionach piłkarskich, kibice Zagłębia Sosnowiec trzymają wspólny front z kibicami Legii Warszawa.
Obiektywnie trzeba też stwierdzić, iż przemysł – głównie włókienniczy, kopalniany i hutniczy powstał zasadniczo dzięki niemieckim przemysłowcom przybyłym do Sosnowca na przełomie XIX/XX wieku i na początku XX wieku. Po tamtym okresie pozostało w Sosnowcu parę zabytków architektury sakralnej, które można było – nawet od środka – zobaczyć w ramach akcji „Miasto gra” tzw. trasy sakralnej w dniach 26 i 27 września 2009 r.

Miasto gra – trasa sakralna

Wstępnie przyznam, że „nie zrobiłem” całej trasy, pominąłem zupełnie kwestie uczestnictwa w mszach, koncertach oraz zasadniczo pominąłem zabytki infrastruktury religijnej związanej z kościołem katolickim. Kościoły katolickie są bowiem w dalszym ciągu użytkowane zgodnie z ich pierwotnym przeznaczeniem i nie mają „muzealnego” charakteru.
Nie wszyscy wiedzą, że w Sosnowcu, na ul. Smutnej jest cmentarz wielowyznaniowy, a właściwie aż cztery cmentarze: katolicki, ewangelicki, prawosławny i żydowski. Ten ostatni dostępny jest od ul. Gospodarczej ( mniej znanej części ulicy położonej pomiędzy ul. Grota Roweckiego a torami i terenem kolejowym ) i w ramach akcji „Miasto gra” nie był udostępniony. Miasto ze swej strony pominęło też cmentarz katolicki, który zważywszy na ciągłe użytkowanie nie przedstawia większej wartości historycznej, choć i tam można zobaczyć stare grobowce. Całość nekropolii powstała w końcu XIX wieku i na początku XX wieku wraz z dynamicznym rozwojem miasta i gwałtownym wzrostem jego ludności. Względnie dobrze zostały natomiast zachowane walory historyczne cmentarza ewangelickiego, a najlepiej – prawosławnego – który nie ma własnego wejścia, a na który wchodzi się od cmentarza ewangelickiego. Na cmentarzu ewangelickim zobaczyć można było – prawie nie używany - grobowiec rodzinny – mauzoleum Dietlów. Piszę o grobowcu prawie nie używanym, bo jak wynika z wypowiedzi księdza i dat na nagrobkach Dietlowie umierali tylko przed I wojną światową, a młodsi przeżyli II wojnę i … wyjechali ( pewnie do Niemiec ). Przy murze od strony ul. Grota Roweckiego jest też nekropolia rodziny Schoenów oraz kilka grobów ( być może symbolicznych ) innych zasłużonych dla miasta, a niemieckiego pochodzenia przemysłowców m.in. rodziny Lamprechtów, Konrada Gampera ( tego od FWE FAKOP-u ). Znaczna część tego cmentarza to jednak groby nowe, tzn. powstałe już po II wojnie światowej i znacznie później. Prawdziwą, choć trochę zniszczoną perełką jest natomiast cmentarz prawosławny, gdzie – przynajmniej na razie – jest niewiele nowych grobów, sporo natomiast nagrobków pisanych cyrylicą, a w dalszej, niezagospodarowanej części cmentarza naprawdę stare, często sprzed I wojny nagrobki, a wszystko zarośnięte ( chyba bluszczem ).
Z ciekawostek można jeszcze zauważyć, że przynajmniej część mieszkańców identyfikuje te cmentarze, jako położone przy Al. Mareckiego. Cmentarze ( i grobowiec Dietlów ) znakomicie prezentują się na przełomie października i listopada każdego roku, przy okazji Święta Zmarłych.
Wraz z opisaną już nekropolią powstawały też kościoły ( m.in. jeden z najstarszych w mieście, tzw. kościółek kolejowy przy dworcu kolejowym ), kościół ewangelicki przy ul. Żeromskiego i cerkiew prawosławna przy ul. Kilińskiego ( adresy obecne ). Zarówno kościół ewangelicki jak i cerkiew to obiekty o wskroś historycznym charakterze, możemy w nich zobaczyć wystrój danego kościoła ( cerkwi ) niewiele przez lata zmieniony. Ciekawostka pozostaje wielkość parafii prawosławnej, której granice sięgają Opolszczyzny.
Wcześniej pisałem o pominięciu zabytków o katolickim charakterze, nie mogę jednak nie wspomnieć, że wdrapałem się na jedną z nowych wież Św. Tomasza, skąd rozciąga się fantastyczny widok na panoramę miasta.

Sosnowiec ( Miasto gra ) - trasa sakralna

piątek, 25 września 2009

Warszawa ( cz. 5 ) - też martyrologicznie

Tytułem wstępu

Od stycznia 2007 r. mieszkam w Warszawie, tu pracuję i tu spędzam czas od poniedziałku do piątku. Zarówno do pracy, jak i z pracy, oraz w czasie wolnym po Warszawie poruszam się środkami komunikacji publicznej, autobusami i tramwajami, rzadziej metrem. Z pewnym zdziwieniem muszę przyznać, iż wychowanie bliskie zasadom chrześcijańskim oznacza chyba, przynajmniej częściowy upadek obyczajów, głownie młodych ludzi w stosunku do tych co byli wychowywani za socjalistycznej Polski Ludowej ( mam trochę więcej niż 40 lat ). Mnie wychowano, tak, że jak do autobusu czy tramwaju wsiadała osoba ode mnie starsza, szczególnie w wieku babcino-dziadkowym to należało ustąpić miejsca na siedzeniu. Dziś jadąc autobusem też od razu nie siadam na wolnym miejscu jeżeli razem ze mną wsiada osoba starsza, ale miejsc też już nie ustępuję. Zawsze jest tak, że w owym autobusie ( tramwaju ) siedzą osoby ode mnie młodsze, nawet bardzo młode lub wsiadając pierwsze pchają się na wolne siedzenia. Być może religia jest ważna, ale czy szczególnie katolickiemu Bogu miłe będą osoby, które tak jawnie okazują brak należytego szacunku dla wieku człowieka, same przecież będą kiedyś babcio-dziadkami i może będzie im ciężko stać w zatłoczonym autobusie.

Moralność moralnością a Warszawę wypada poznać

Jeden w wrześniowych weekendów i następujący po nim tydzień - od 10 września 2009 r. do 18 września 2009 r. - były "turystycznie" interesujące, pewnie nie dlatego, że Warszawa wyładniała, ale (nie)zobaczyłem miejsca do których pewnie, tylko dla nich, bym się nie wybrał.

Umschlagplatz miejsce, z którego Niemcy wywieźli do Treblinki około 320.000 żydów z warszawskiego getta pomiędzy 22 lipca 1942 r. a 12 września 1942 r., położony ówcześnie na terenach dworca towarowego Warszawa Gdańska, obecnie przy ul. Stawki 4, przy skrzyżowaniu z ul. Dziką. Dziś znajduje się tu pomnik, a miejsce uznawane jest za upamiętniające holocaust.

Bunkier Anielewicza a właściwie pomnik w miejscu, gdzie w czasie powstania w warszawskim getcie mieścił się schron, w którym ukrywali się, a następnie zginęli przywódcy powstania. Miejsce położone przy ul. Miłej 18 na warszawskim Muranowie.

Pomnik Bohaterów Getta w Warszawie miejsce poświęcone pamięci "bohaterów getta warszawskiego" ( bo kto w getcie był bohaterem ? ) położone tu, gdzie walczący z Niemcami żydzi rozpoczęli powstanie w getcie. W czasie II wojny stały tu budynki byłego więzienia, w których był Judenrat ( "samorząd" żydowski w getcie ), obecnie jest to plac Bohaterów Getta.

Pomnik Poległym i Pomordowanym na Wschodzie miejsce mające upamiętniać tych co zginęli w dawnym imperium radzieckim. Dla mnie pomnik ten obrazuje też coś, co możemy nazwać "duszą polską", czyli mentalną niemożliwością przychylnego spojrzenia na Rosję, a wszak pamiętajmy, że zajęcie przez Związek Radziecki wschodniej Polski w 1939 r. było nie tylko skutkiem polityki "dwóch wrogów" uprawianej przez sanacyjne rządy, ale też zasadniczo niemieckiej agresji. Do wydarzeń na wschodzie nie doszłoby, gdyby Niemcy nie zaczęły II wojny światowej. Pomnik stoi na ul. Muranowskiej.

Cytadela warszawska położona jest na Żoliborzu. Niestety nie napiszę co wewnątrz budynków, bo obiekt ciągle jest użytkowany przez Wojsko Polskie i od bramy wejściowej "się odbiłem" - wycieczka miała indywidualny charakter. W każdym razie to porosyjska, ale raczej o policyjnym charakterze twierdza.

Fort Legionów dawniej, przed 1921 r. Fort Włodzimierz jest pozostałością pierścienia umocnień istniejącego niegdyś wokół Cytadeli w Warszawie.

Warszawa ( też martyrologicznie )

czwartek, 24 września 2009

świadek

Oglądałem dziś na kablówce kanał "Universal", pomiędzy filmami "leciał" taki krótki film o tytule "Świadek", nakręcony zresztą z Omarem Sharifem ( seria filmików, gdzie gra taksówkarza opowiadającego pasażerom różne okropności ). "Świadek" to coś dla fanów kryminałków, sędziów, prokuratorów, adwokatów i policjantów. Na ekranie widzimy jak w mieszkaniu młoda kobieta przygotowuje kolację, dzwoni telefon i jej równie młody partner zostawia wiadomość, że nie zdarzy wrócić. Młoda dama jest zła, ale za chwilę on przychodzi, godzą się, jedzą kolacje, piją alkohol ( chyba wino ). Już chyba na lekkim rauszu ( ona mówi mu żartem, że chce ją upić, bo inaczej sobie nie poradzi ) droczą się ze sobą, jest trochę krzyku ( m.in. on krzyczy, że ją dorwie, zabije, itp, goni po domu ), ona też krzyczy ( coś w stylu "aaaaaa..." ). Wszystko to słyszy ( ale nic nie widzi ) sąsiad i dzwoni na policję, by przyjechała, bo w mieszkaniu obok może być morderstwo. Tu wracamy do naszej parki, która leży już na łóżku i daje sobie bardzo romantyczne "buzi-buzi", wstają i zaczynają gonić się po mieszkaniu, po czym ona siada w otwartym oknie ( na parapecie), traci równowagę ... zabija się ( wypada za ono ). W tej chwili do drzwi mieszkania puka ... policja.
Resztę wyobraźcie sobie sami ...

czwartek, 10 września 2009

Sosnowiec ( Miasto gra )

Miasto gra – zabawa zorganizowana przez sosnowieckich włodarzy mająca na celu popularyzację miasta Sosnowiec wśród mieszkańców i gości. Uczestnikami zabawy stajemy się po odebraniu specjalnej karty do gry z opisanymi czterema trasami: kulturalno – zabytkową, rekreacyjno – ekologiczną, sportową i sakralną. Każdą z tras wyznaczono na kolejne weekendy począwszy od 5/6 września 2009 r., kiedy to „startowała” trasa kulturalno – zabytkowa. Przyznam, że z opracowanych tras zainteresowała mnie trasa kulturalno – zabytkowa ( 5/6 września 2009 r. ) i sakralna ( 26/27 września 2009 r. ).

Trasa kulturalno – zabytkowa zwiedzającym ma „opowiedzieć” o historii miasta i jego rozwoju na przestrzeni 100 lat. Zobaczymy zatem kilka pałaców rodziny Schoenów, pałac Dietla i … coś jeszcze. Obie wspomniane rodziny niemieckich przemysłowców zagościły w Sosnowcu na przełomie XIX/XX wieku i dzięki sprzyjającej koniunkturze polityczno – gospodarczej ( m.in. wojna celna rosyjsko – niemiecka ) dorobiły się sporych majątków, zaś Zagłębie Dąbrowskie stało się liczącym ośrodkiem przemysłowym imperium Romanowów. Dzisiejsze średnie pokolenie dobrze jeszcze pamięta czasy, gdy w Sosnowcu liczyły się kopalnie i przemysł włókienniczo-odzieżowy ( Politex, Intertex, Wanda ). Dziś została jedna kopalnia, a przemysł włókienniczy w ogóle nie istnieje, tradycyjny zagłębiowski przemysł odszedł zatem w zapomnienie i niebyt, pozostawiając całkiem ciekawą postindustrialną historię.
Niegdysiejszy pałac Schoenów na ul. Chemicznej w Sosnowcu położony jest obok byłych już zakładów Intertex ( nazwa dzisiejsza ), byłej przędzalni czesankowej, której największy rozkwit przypada na lata przed pierwszą wojną światową. W pałacu poza wystawami czasowymi ( np. egipską i grafik Durera ) możemy zobaczyć ciekawą wystawę o historycznych koloniach i osiedlach robotniczych w Sosnowcu – które, aczkolwiek historyczne, są nadal zamieszkałe. Może się nawet, przy pewnej dozie szczęścia okazać, że mieszkamy w takim „historycznym” miejscu, poznamy więc uproszczoną wersję historii własnego domu.
Innym poschoenowskim pałacem jest siedziba Sądu Rejonowego w Sosnowcu, budynek tyle okazały, co nieprzystający do swej dzisiejszej roli nowoczesnego budynku pozostającego we władaniu bogini z przepaską na oczach i mieczem. Niestety, w związku z permanentnymi brakami „w kasie” i wynikającym stąd niedoinwestowaniem stan budynku nie jest najlepszy, choć trwają pewne prace remontowe.
Fragmenty nagrobków rodziny Schoenów możemy też zobaczyć na cmentarzu ewangelickim w Sosnowcu, przy ul. Smutnej.
Od Nekropolis

Zamek Sielecki to obecnie Sosnowiecki Centrum Sztuki warte uwagi w związku z wystawą zdjęć dokumentującą historię miasta w okresie II wojny światowej. Historię zamku możemy poznać tutaj: http://sosnowiec.cmdok.dt.pl/default.aspx?docId=4804 i choć nie wydaje się by był znaną historycznie warownią, to jednak ma historycznie polskie „korzenie”.
Równie znani jak ród Schoenów są Dietlowie, również poniemieccy przemysłowcy, którzy podobnie jak ich pobratymcy inwestowali w przemysł włókienniczy. Pokolenie panów i pań w średnim wieku dobrze pamięta Politex ( nazwa obecna ), przędzalnię czesankową na ul. Żeromskiego, ze stojącym obok, a wkomponowanym urbanistycznie kościołem ewangelickim i położonym vis a vis pałacem Dietla oraz budynkami mieszkalnymi dla pracowników przędzalni. Na sosnowieckim cmentarzu ewangelickim do dziś stoi mauzoleum Dietlów, najbardziej „reprezentacyjny” grobowiec cmentarza. Nieco dalej, w kierunku Pogoni, na przeciwległym krańcu ulicy Żeromskiego znajduje się dawna – ufundowana też przez Dietlów - Szkoła Realna, później Liceum im. S. Staszica, a obecnie Wydział Informatyki i Nauki o Materiałach Uniwersytetu Śląskiego. Do dziś wykorzystywana jest tylko część budynków dawnego Politem-u, m.in. przez lokalny Komisariat Policji, budynek szkolny i budynki mieszkalne. W pałacu Dietla udostępniono „wstępnie” część ekspozycji, widoczne są prace renowacyjne zarówno w budynku ( m.in. w sali łaziebnej ) jak i renowacja mebli. Pałac Dietla w przeszłości gościł m.in. sosnowicką Szkołę Muzyczną.
Od Nekropolis

W ramach tego „zabytkowego” dnia, choć poza oficjalnym programem zobaczyć też możemy dworzec kolejowy w Maczkach z położonym vis a vis porzuconym budynkiem ( ruiną ) dawnej szkoły zawodowej – podobno kolejowej oraz pełniący obecnie funkcję mieszkalną dawny budynek austriackiej straży granicznej na ul. Mostowej w Sosnowcu – Jęzorze ( zaraz za mostami na dojeździe do Fashion House ). Dworzec kolejowy w Sosnowcu maczkach obecnie jest raczej porzucony, ma zamurowane okna, ale w przeszłości pełnił ważną funkcję i w czasach przed I wojną światową położony był bardzo blisko granicy, miał w nim nawet podobno swoje apartamenty rosyjski car.

Sosnowiec ( Miasto gra )


Epilog:
Historia i czas różnie obchodzą się z pozostałościami włókienniczo – przemysłowej sosnowieckiej przeszłości. Część budynków jest we względnie dobrym stanie i użytkowana jest do chwili obecnej, choć ich rola jest inna niż zakładana przy budowie. Niektóre budynki, zwłaszcza te przemysłowe są albo ruiną, albo też wykorzystywane są inaczej, niźli pierwotnie. Szkoda tylko, że ich włodarze nie myślą o przyszłości tych budynków. Przecież chociażby maczkowski dworzec kolejowy można spróbować sprzedać i mogłyby w nim powstać mieszkania – wymaga to co prawda znacznych inwestycji, ale tego rodzaju lokale są modne ( vide, tzw. lofty ). Przyznać wszak trzeba, że czasy prosperity maczkowskiego kolejnictwa minęło wraz z upadkiem zaborców, a budynek dworca można inaczej wykorzystać. Niezmiennie natomiast wykorzystywane są zgodnie z ich pierwotnym przeznaczeniem budynki mieszkalne.

wtorek, 25 sierpnia 2009

Warszawa da się lubić ?

Warszawa da się lubić ? Nie należę do ludzi, którzy na co dzień żyjąc i mieszkając w Warszawie wciąż to miasto krytykują, za drożyznę, za „korki” na drogach, a tak naprawdę do Warszawy przyjechali w nadziei rozwoju zawodowego, lepszej pracy a nawet zamieszkania na stałe w wielkim mieście. Zawsze mieszkałem w dużych miastach, nie przeraża, ani nie „dołuje” mnie ruch uliczny, tłumy pędzące po ulicach i miejska anonimowość. Jeżeli ktoś decyduje się na przyjazd do Warszawy, to wszak uwzględnia te aspekty stołecznego życia. Warszawę można zatem polubić jak każde miasto, gdzie mieszkamy, a zresztą, czy dobrze się mieszka w mieście, którego nie lubimy ... ?

Warszawa

poniedziałek, 17 sierpnia 2009

Nie wszystko złoto co się świeci …

Rzecz jednak nie o szlachetnym kruszcu, a umyśle człowieka. „Idąc” przez życie co pewien czas podejmujemy decyzje, których wpływ na to co obecnie robimy, czy też kim jesteśmy jest marginalny, bądź też nie jesteśmy w stanie przewidzieć wpływu tych decyzji na nasze przyszłe życie. Takie „niespodzianki” niesie nam decyzja o ślubie, wyborze pracy – choć tą łatwiej zmienić, nawet jeżeli nie na wymarzoną, to na pewno na inną. Czasami okazuje się, że to co przed laty uważaliśmy za słuszne, po kilku(nastu) latach okazuje się być błędem, którego nijak nie możemy naprawić. Wychodzi tu nasz ludzki determinizm, w decyzji, którą podjęliśmy przez laty, szukamy źródła naszego (nie)szczęścia, rozpamiętujemy „co by było gdyby…”. I choć to smutne, nic nie potrafimy tu poradzić, bo już na nasze wielkie szczęście czasu cofnąć nie potrafimy.

piątek, 14 sierpnia 2009

Jak nasze państwo wspiera ubogich – ciałem i duszą – oczywiście …

Jak nasze państwo wspiera ubogich – ciałem i duszą – oczywiście … bo wszak nasze państwo wspiera zarówno sferę ducha, jak i ciała swego, jakby nie było będącego beneficjentem budżetu, obywatela. Niektórym z nas zdawać by się mogło, że sfera ducha nie wymaga wsparcia finansami publicznymi, ale tak faktycznie nie jest. Polska, jak pewnie i inne państwa tzw. cywilizacji zachodniej bardzo ulgowo, przynajmniej pod względem fiskalnym, traktuje kościoły i związki wyznaniowe. Kościół katolicki nie chwali się też czy i jakie mienie odzyskał przez ostatnie 20 lat, ani też, czy i w jaki sposób państwo współfinansuje emerytury i renty kościelne ( np. 80 % - 100% składki na ubezpieczenie emerytalne katolickiego duchownego finansuje Fundusz Kościelny, pozostający na wyłącznym utrzymaniu budżetu państwa, prawdziwy bajer – art. 16 ust. 1 ustawy z dnia 13 października 1998 r. o systemie ubezpieczeń społecznych ). To, jakby nie było publiczne wsparcie, ma jednak tę cechę, że jest dostępne wszystkim wyznawcom danej religii, a przynajmniej tym korzystającym z jej usług a czasami też pomocy. Dużo mniej sprawiedliwie, by nie rzec dyskryminująco wobec tych co beneficjentami budżetu nie są kształtuje się polityka państwa w zakresie permanentnego „dotowania” niektórych uprzywilejowanych grup ludności. O ile względnie zrozumiałe i powszechnie aprobowane jest utrzymywanie przez państwo instytucji renty socjalnej ( ustawa z dnia 27 czerwca 2003 r. o rencie socjalnej ), to już wydatki publiczne na KRUS-u ( ustawa z 20 grudnia 1990 r. o ubezpieczeniu społecznym rolników ) są nadmiernie rozbudowane. Zasygnalizować tylko należy, iż składka kwartalna na FER, na każdego ubezpieczonego w myśl powołanej ustawy wynosi 30 % najniższej emerytury wypłacanej przez ZUS ( art. 17 ust. 1 i art. 6 pkt 6 i 7 oraz art. 40 cyt. ustawy ), podczas, gdy ta sama składka ( emerytalna i rentowa ) w przypadku pracownika wynosi ponad 25 % podstawy wymiaru składki ( czyli, przychodu ) w stosunku miesięcznym ( art. 15 – 22 ustawy z dnia 13 października 1998 r. o systemie ubezpieczeń społecznych ). Składa rolnicza na ubezpieczenie chorobowe ( wypadkowe i macierzyńskie ) dla rolników również ustalana jest kwartalnie, kwotowo na mocy stosownego obwieszczenia Prezesa KRUS ( i w III kwartale 2009 r. wynosi 90 zł – zaiste znaczna to kwota ), a ta sama składka dla pracownika wynosi pomiędzy 2,85 % a 10,57 % podstawy wymiaru ( przychodu ) miesięcznie, a pamiętać należy, że rolnicy dysponują jeszcze innymi formami wsparcia z publicznych pieniędzy ( tzw. renty strukturalne, dopłaty bezpośrednie, itp. ).
To jednak nie wszystko, osoby o nie najlepszej kondycji finansowej, nie mający też pomysłu na życie mają też szansę skorzystać z pieniędzy publicznych wydawanych chociażby w ramach ustawy z dnia 12 marca 2004 r. o pomocy społecznej ( świadczenia pieniężne i rzeczowe, art. 36 ustawy ), ustawie z dnia 20 kwietnia 2004 r. o promocji zatrudnienia i instytucjach rynku pracy ( m.in. art. 71 i nast. tej ustawy ).

czwartek, 6 sierpnia 2009

imię moje

Marek

ang. Mark, Marcus, franc. Marc, hiszp. Marco, Marcos
Marek jest imieniem pochodzenia łacińskiego. Podobnie jak Marcin wywodzi się od imienia rzymskiego boga Marsa i także oznacza mężczyznę poświęconego Marsowi, należącego do Marsa. W Polsce imię to jest nadawane od średniowiecza i nadal jest bardzo popularne. Dziś imienia Marek używa 401 497 Polaków (w 2001 r. - 443 861). Według astrologów Marków charakteryzuje temperament wojownika. Są oni niecierpliwi, energiczni, mają dużą wyobraźnię. Kochają podróże i wszelkie zmiany. Imię to jest najbardziej odpowiednie dla osób urodzonych pod znakiem Barana. Po Marku ulewa, to zwykle potem dogrzewa. Gdy Marek z mrozem przybywa, babie lato krótkie bywa. Kiedy Marek skwarem zieje, w maju kożuch nie dogrzeje. Na Świętego Marka sieje się ostatnia jarka. Na Świętego Marka nie ma co włożyć do garnka. Jak na Marka pot ocierasz, w Serwacego kożuch wdziewasz.
Święty Marek Ewangelista (I w. n. e.) - według tradycji chrześcijańskiej autor Ewangelii Marka oraz uczeń i tłumacz św. Pawła. Legendy mówią także, że św. Piotr wysłał go do Egiptu jako biskupa Aleksandrii. Święty Marek zakładał tam nowe gminy chrześcijańskie i poniósł męczeńską śmierć. W IX w. przewieziono jego relikwie do Wenecji i wybudowano Bazylikę św. Marka. Święty Marek jest m.in. patronem pisarzy, notariuszy, murarzy, robotników budowlanych, szklarzy, wikliniarzy oraz hodowców bydła. Wzywany jest w czasie burzy i gradobicia, a także w prośbach o dobrą pogodę i dobre żniwa oraz w razie nagłej śmierci. W ikonografii przedstawia się go siedzącego nad księgą, często towarzyszy mu lew. Dzień św. Marka obchodzony jest 25 kwietnia, w Wenecji - 25 czerwca, natomiast w Kościele greckokatolickim 11 stycznia.
Marek Kondrat - aktor filmowy, telewizyjny i teatralny. Jest jednym z najpopularniejszych polskich aktorów. Zadebiutował w filmie, gdy miał jedenaście lat w "Historii żółtej ciżemki". Od tej pory zagrał w ponad stu filmach, m.in. w "Zaklętych rewirach", "C. K. Dezerterach", "Panu Tadeuszu" czy "Dniu świra". Jest znawcą, kolekcjonerem i importerem win. W marcu 2007 r. postanowił zakończyć karierę aktorską i poświęcić się swoim pasjom.
Imieniny: 24 II; 5 III; 13 III; 24 III; 29 III; 10 IV; 11 IV; 25 IV; 28 IV; 8 V; 18 VI; 7 IX; 28 IX; 7 X; 22 X; 24 X; 5 XI; 16 XI; 22 XI;

dane pochodzą z portalu: edziecko.pl

niedziela, 12 lipca 2009

przysłowia mądrością narodów ...

co prawda nie szata zdobi człowieka, ale czyż nie jak Cię widzą, tak Cię piszą ???

środa, 24 czerwca 2009

Londyn cz. 2 czyli o wakacjach AD 2009

London part. 2, zatem o wakacjach AD 2009.
Do Londynu, jak zwykle przylecielim samolotem rejsowym Airbus A320 lotem Wizz Air z Pyrzowic ( Katowice Airport ). Nie obyło się jednakże bez zgrzytu :( . Nadając bagaż rejestrowany pracownik obsługi lotniska stwierdził, że mam tylko dwa bagaże. Ja sam bylem przekonany, ze trzy, ale ... ??? Najpierw chciałem się przepakowywać, ale po chwili zastanowienia przypomniałem sobie, ze zapłaciłem za trzy sztuki. Po małych perypetiach miałem już nawet stosowny wydruk i co się okazało ... dramat nieporozumienia. Moja żona ( a leciałem z żoną i dwojgiem dzieci ) ma dwa nazwiska i jeden, ten trzeci bagaż był na nią. Chciałem obsłudze lotniska podać numer rezerwacji lotu, ale nie wykazano zainteresowania, cała afera to zatem jeden dramat nieporozumienia, moim zdaniem nieprofesjonalna jakość obsługi lotniska. Przyznam, że nie odpowiadał mi standard tej obsługi. Reszta odlotu, lotu i przylotu nie odbiegała już od standardu. Może tylko przez ten kryzys samolot był prawie pełen pasażerów.

Nie od rzeczy, dla dalszej części opisu będzie zapamiętanie kursu funta, w trakcie naszego pobytu 1 GBP można było w kraju kupić za ok. 5,25 - 5,30 PLN. W Wielkiej Brytanii możemy spotkać się jeszcze ze szkockimi funtami, to normalny, obiegowy środek płatniczy. Co do obiegowych monet to tylko przypomnieć warto, że angielskie coinsy nie odzwierciedlają polskiego porządku, są nie tylko okrągłe, ale też siedmioboczne, ich wielkość ma się nijak do nominału ( najmniejsza jest moneta 5-cio pensowa, a największa ... z okrągłych to chyba 2 GBP, a z siedmiobocznych 50-pensowa ). Do najcięższych monet należy natomiast jednofuntówka ( kilka takich i portfelik należycie reaguje na prawo grawitacji ). Również na awersie ( a może rewersie ) jest co prawda królowa Elżbieta II, ale na tej drugiej stronie już różne "obrazki". Warto też pamiętać, że minimalne wynagrodzenie w Wielkiej Brytanii nie jest niższe niż 5,45 GBP/h ale nie przekracza 6 GBP/h, a płaci się je z zasady tygodniowo ( wynagrodzenie miesięczne otrzymuje chyba dopiero średnia kadra menadżerska i im pochodne stanowiska ).

...

Londyn AD 2009


...

Londyn zaczelim powtórkowo autobusem linii Greenline nr 757 z lotniska Luton wysiadając na Marble Arch w drodze do Tower Hamlets ( ichniejsza dzielnica ). Autobus z lotniska to koszt 53 GBP ( dwie osoby dorosłe + dziecko ), ale wiedzieć należy, iż zniżek udziela kierowca. W porównaniu z rokiem 2008 zaszły jednak pewne korzystne zmiany, pre-paidową oysterkę można "doładować" w automacie obsługującym język polski. Po Londynie najlepiej poruszać się środkami komunikacji publicznej z których polecam metro ( tube ) i DLR, wszelkie ważne informacje można znaleźć w języku polskim na stronie http://www.tfl.gov.uk/tfl/languages/polski/ . W londyńskim metrze są zresztą dostępne schematyczne plany metra, linii autobusowych oraz całkiem sporo ulotek informujących o planach remontowych i sposobach płatności. Po przyjeździe na miejsce udalim się na zakupy, dla bezpieczeństwa do sklepu samoobsługowego - do koszyka wkładamy sami, a na wyświetlaczu kasy widnieje kwota rachunku, gadać nie trzeba :). Zakupy w sklepie sieci Iceland ( taki mały market ) okazały się natomiast ... nie w pełni satysfakcjonujące, bo terminal płatniczy nie przyjął mojej polskiej chipowej karty kredytowej, trza było zapłacić gotówką.
Potem już relaksujący popołudniowo-wieczorny spacer nadbrzeżami Tamizy w kierunku Docklands.

Jako, że to nasz drugi pobyt w stolicy Brytyjskiego Imperium, spojrzeć wypada na inne mniej lub bardziej ciekawe i znane miejsca tego wielkiego miasta. Londyn jest miastem wielokulturowym i "kolorowym". Choć pewnie ma to jakieś odzwierciedlenie w dzielnicach, to udając się na jakąkolwiek wycieczkę na pewno spotkamy ludzi chyba wszystkich ras zamieszkujących ziemię - białych, murzynów - poprawnie politycznie zwanych afroanglikami :), hindusów i pozostałych mieszkańców subkontynentu indyjskiego, skośnookich mieszkańców dalekiej Azji.

Poznając londyńskie atrakcje udaliśmy się do ZOO, położonego za Regent's Parkiem. Ta wycieczka niestety nie była darmowa, za dorosłego - bilet normalny ( adult ) skromne 18,50 GBP, za 11-letnie dziecko 15,00 GBP. Moim zdaniem trochę przereklamowany przybytek, ale czego anglikom nie można ująć, to wartość edukacyjna placówki. Mamy zatem nie tylko zwierzaczki ale też budyneczek z bliskimi nam wszystkim domowymi gryzoniami ( np. szczur w mikrokomórce ), robaczkami ( np. karaluchy pałętające się po brudnej mikrokuchni ) czy choćby mrówkami. Gdyby chorzowskie ZOO miało takie środki, a może lepszego managera, to byłoby znacznie lepsze. Jest po prostu bardziej przestronne, no i w londyńskim ZOO jest trochę jak w angielskim parku - trawka służy nie do palenia ( ups ), ani też nie rośnie sobie jako element krajobrazu, lecz jest przeznaczona dla ludzi - można po niej chodzić, na niej siedzieć lub leżeć i nikomu nie przychodzi do głowy upominać bywalców o niedopuszczalności takiego zachowania.
Na Regent Canale, zaraz za ZOO można natomiast zobaczyć barki mieszkalne i ... kajakarzy :).

London Eye - również nie free, choć podobno nie tak drogo jak przed kryzysem ( dorosły - 17,00 GBP a dziecko 8,50 GBP ). Londyn prawie z lotu ptaka wygląda bardzo metropolitarnie.

Hamleys to ... taki wielki sklep z zabawkami i ... niczym więcej. Wpuść tam dzieciaka, a parę godzin z głowy :).

Greenwich dzielnica Londynu znana głównie z południka O stopni przebiegającego przez Royal Obserwatory Greenwich ( Królewskie Obserwatorium Astronomiczne ) i znacznie mniej z Old Royal Naval College ( obecnie University of Greenwich ), Queen's House, National Maritime Museum ( Narodowe Muzeum Morskie ) oraz Cutty Sarka. Nie wszyscy wiedzą, że południk w Greenwich ( zero stopni długości geograficznej ) wyznaczono umownie dopiero w 1884 r. Nie zachwyca natomiast muzeum morskie, choć jest free. Trochę eksponatów z bogatej historii brytyjskiego podboju świata dokonywanego wszak przez morza i oceany i historii z tym związanej ( m.in. rozwój portów, eksploracja biegunów, handel niewolnikami i walka z nim, znaczenie i rozwój floty handlowej ). W muzeum można się też "popływać" trenażerem statku w różnych portach i ich okolicach. W niegdysiejszej Królewskiej Szkole Morskiej mieści się obecnie uniwersytet i zwiedzającym udostępniono właściwie tylko Painted Hall i Chapel ( kaplicę ). Na terenie szkoły istniał szpital dla weteranów i Painted Hall miał być pierwotnie jadalnią jednak dla pensjonariuszy, jednakże praktycznie nie był jako taki wykorzystywany. W Domu Królowej nie byliśmy, natomiast Cutty Sark spłonął w 2007 r.

Z "ważnych" muzeów zwiedziliśmy jeszcze Natural History Museum ( Muzeum Historii Naturalnej ) które mnie osobiście też trochę rozczarowało, choć jestem pod wrażeniem walorów edukacyjnych i popularyzatorskich. Muzeum mieści się w wielkim budynku i pozwala zapoznać się z rozwojem życia na ziemi i samą ziemią oraz człowiekiem ( włącznie z "making human" ). Muzeum jest free

W Londynie polecam spróbować traditional breakfast ( śniadanie ) i tradycyjnego fish and chips na obiad, do którego można się napić ( choćby polskiego ) piwa w którymś z barów sieci ALL BAR ONE lub pubów sieci JD WETHERSPOON.

Mówią, że wyjeżdżając trzeba zostawić coś, by do tego miejsca wrócić. Nam zostało Tower of London i Science Museum :).

Wszystkie zamieszczone informacje mają prywatny, niewiążący charakter.

piątek, 12 czerwca 2009

Eurowybory 2009

Dlaczego nie głosowałem w Eurowyborach AD 2009 ? Kilkukrotnie przemyślałem i przegadałem temat. Wszak prawo wyborcze to prawo do głosowania ( czynne ) i bycia wybieranym ( bierne ), a oba bywają nazywane obywatelskim obowiązkiem, ale w kontekście wolności jest też prawem do niewybierania i nie stawania w wyborach jako kandydat "do fotela". Ja skorzystałem właśnie z tej możliwości. Takie podejście do wyborów narastało we mnie od dłuższego czasu, co najmniej od kilku ostatnich wyborów.
Dlaczego tak się stało ... ?
Pamiętajmy, że zarówno parlamentarzyści w Strasburgu jak i krajowi ( posłowie i senatorowie ) nie są w żaden sposób związani dyrektywami swoich wyborców, nie można ich odwołać. To źle, bo populistami nie przestają być, a mogą zasłaniać się pojęciem dobra publicznego, którego zmierzyć nie sposób.
Ordynacja wyborcza przyznaje też prawo wyborcze wszystkim Polakom, to dobrze, ale tworzy obwody wyborcze poza terytorium RP i to źle. Nie widzę żadnego powodu, by o przyszłości Polski mieli decydować ludzie, którzy w kraju nie zamieszkują. Wszak wystarczałoby, by głosowanie odbywało się tylko na macierzystym terytorium RP, bez terytoriów placówek dyplomatycznych, a już tym bardziej miejsc położonych poza terytorium RP. Wybory to prawo, a nie obowiązek, a ich data ogłaszana jest ze znacznym wyprzedzeniem, każdy zatem ma szanse uczestniczenia w nich w Polsce, a ci, którzy z jakichkolwiek przyczyn są poza granicami kraju, jak żołnierze na misjach, dyplomaci - mieli wolną wolę wybierając taki zawód, a podejmując taką, a nie inną decyzję określili swoje preferencje.

O Parlamencie Europejskim można poczytać tu:
http://www.europarl.europa.eu/news/public/default_pl.htm?language=PL

czwartek, 11 czerwca 2009

koniec szkoły już bliski ? nie, to tylko wakacje :)

Kończy się kolejny rok szkolny, mija prawie 10 miesięcy pracy uczniów polskich szkół. Jak pewnie wielu innych mam znajomych z "dziećmi" w różnym wieku - ten cudzysłów wynika z owego wieku dzieci. Zdecydowana większość chodzi jednak do szkół podstawowych i gimnazjum. Maj i czerwiec każdego roku szkolnego to czas egzaminów, testów, podsumowań, konferencji w szkołach i generalnie nerwowego końca roku szkolnego. Z tego co słyszę i co też popieram wynika, iż błędem była reforma systemu edukacji likwidująca niegdysiejsze ośmioklasowe szkoły podstawowe i zmieniająca system nauczania po szkole podstawowej. Teraz chyba za dużo wymaga się od dzieci w szkole podstawowej, tym bardziej, że chyba traumatyczne jest przejście z nijakiego nauczania zintegrowanego do lekcji przedmiotowych. Ilość wiedzy "wkładanej" dzieciom do głowy od początku czwartej klasy jest ogromna, a zakres pojęć z różnych przedmiotów znaczny. Choć tak naprawdę to szkoła powinna uczyć ( i wychowywać ) to jeśli dziecko ma pojąć cokolwiek - duży nakład pracy opiekunów dziecka jest konieczny, zatem ciężar edukacji przerzucany na nich. Jeśli jeszcze rodzice dziecka pracują, a dziecko w miarę normalne ( tzn. niezbyt chętne do nauki ) rok szkolny staje się edukacyjnym koszmarem. Podobnie, choć może z mniejszym nakładem pracy rodziców dziecka jest w gimnazjum. Tam już młodzież bywa bardziej świadoma konieczności uczenia się i wpływu posiadanej wiedzy oraz wyników "naukowych" na swoje życie.
Przychodzi mi do głowy jeszcze jeden wniosek. Kiedyś, w "złych" komunistycznych czasach każdy Polak mógł w dowolnej chwili uzupełnić posiadane wykształcenie w systemie dziennym, wieczorowym lub zaocznym. Obecnie - niby też może- ale nie jest to już takie proste, nie wspominając o kosztach "takiej zabawy".

środa, 10 czerwca 2009

Warszawa cz.3 Muzeum Kolejnictwa i pociąg pancerny

5 czerwca 2009 r. po raz wtóry zwiedziłem warszawskie Muzeum Kolejnictwa, pierwszy raz byłem tam około stycznia 2008 r. Rodzi się pytanie, po co w tak krótkim czasie byłem w tym samym, niewiele zmieniającym się muzeum.
Tytułem wstępu kilka słów o samym muzeum. Muzeum Kolejnictwa mieści się z starym ( byłym ) dworcu PKP Warszawa Główna, przy ul.Towarowej 1 niedaleko Placu Zawiszy. Ekspozycja plenerowa "w trawie" położona jest przy zachowanych peronach dworcowych.
Wyjaśnienie ponownej obecności w muzeum jest wszak dość banalne, bo całkiem niedawno, wiosną po dłuższej kilkunastomiesięcznej nieobecności do muzeum wrócił pociąg pancerny. To prawdziwa europejska, może nawet światowa perełka, opancerzona lokomotywa spalinowa serii WR550 zbudowana w zakładach Schwarzkopf w 1942 r. wyposażona w silnik wysokoprężny MAN. Lokomotywa ta miała masę całkowitą 200 ton i praktycznie funkcjonowała jako jednostka bojowa Panzertriebwagen 16 na terenie okupowanej Polski. Z lokomotywą stoi artyleryjski wagon opancerzony pochodzenia poradzieckiego, wyposażony w niemieckie wieże obrotowe. Pociąg jest prawie oryginalny, prawie, ... bo nie zachowały się oryginalne armaty. Po zakończeniu działań wojennych całość brała udział w walkach z UPA, a od 1974 r. stanowi eksponat muzealny, to bezspornie najcenniejszy obiekt tego muzeum. Nieco dalej, "w trawce" przy zachowanych peronach jest całkiem spora ekspozycja parowozów, stoi poczciwy "Gagarin", kilka elektrowozów, naprawdę stare wagony i "spalinówki". Do niektórych parowozów można nawet wejść i zobaczyć jak kiedyś pracowali maszyniści. Dla młodzieży parowóz to pojazd w stylu retro, ja jednak pamiętam jak takie buchające parą i syczące "monstra" jeździły i ciężko pracowały.
Wejście do muzeum kosztuje 6 PLN, a bilet foto 7 PLN :), chyba małe organizacyjne nieporozumienie, bo najpierw trzeba mieć zwiedzającego, potem dopiero fotoamatora ( by już o zawodowcach nie wspominać ).

Informacje to taborze zaczerpnąłem m.in. z publikacji pt. "Tabor kolejowy normalnotorowy", "Wybrane eksponaty ze zbiorów Muzeum Kolejnictwa w Warszawie", wyd. ZET, Wrocław 2005 oraz internetu ( m.in. http://www.muzeumkolejnictwa.waw.pl/ ).

Muzealne foto znajdziecie tu:
Muzeum Kolejnictwa i pociąg pancerny

wtorek, 12 maja 2009

sen

Sen – każdemu z nas kojarzy się z relaksem, odpoczynkiem, wszyscy wiedzą też, że jest koniecznością życia, a ci, którzy czytali coś ze statystyki wiedzą również to, że przesypiamy średnio jakieś 30 % życia, a pozbawienie snu jest powszechnie znaną i uznaną torturą ( tzw. nieludzkim traktowaniem ). O tym, czym jest sen możemy poczytać w Wikipedii, albo też bardziej poważnych wydawnictwach i portalach. Mnie zawsze interesowało, czy można sen łączyć z „darem” przepowiadania przyszłości, czy to co śnimy ma jakieś odzwierciedlenie w naszym życiu, czy komuś przyśniła się własna śmierć, a nawet czy można nie śnić ( nie chodzi tu bynajmniej o sytuację, gdy wstajemy po śnie i nie pamiętamy co się nam śniło – to częste zjawisko, ale o sytuację, gdy nie śnimy niczego ). Wydaje mi się, że sen to czas, gdy nasz mózg pracuje po prostu mniej i wolniej, nie ma bodźców zewnętrznych i „wyrzuca” z siebie to co jest mu zbędne, nasze codzienne stresy i zgryzoty, to co nam utkwiło w (pod)świadomości. Od zarania ludzkości powstawały też senniki, przekazywane ustnie lub pisane mające pomóc nam interpretować sny, ale też służące wpływaniu na bojaźliwych bliźnich. Tak naprawdę nie wiemy ile z „sennikowej” wiedzy to zwykła szarlataneria, a jaka jej część wzięła się z wiedzy o człowieku, jego zachowaniach, ale też zwyczajach nim rządzących. Wszak człowiek to produkt społeczeństwa w jakim żyje, więc i jego zachowania są społecznie przewidywalne, a sen … chyba też ma coś z tego kim jesteśmy.

piątek, 27 marca 2009

Kopice

Kopice - wieś koło Grodkowa na opolszczyźnie, obecnie niespełna tysiąc mieszkańców. Do Kopic zawitaliśmy w majowy weekend Roku Pańskiego 2008 r., żona gdzieś w internecie znalazła zdjęcia. To co w Kopicach warto zobaczyć to zespół pałacowo-parkowy, a właściwie to co z niego zostało - ruinę.
Faktograficznie wygląda to tak, że po II wojnie światowej dotychczasowi właściciele tzn. Niemcy opuścili te tereny. Pałac nie ucierpiał jednakże w wyniku działań wojennych i Niemcy wyjeżdżając pozostawili go w całości z pełnym wyposażeniem. Obecny stan pałacu to wynik "dbałości" Polaków o mienie i tylko jedno z miejsc w Polsce, które opowiada jak wygrywając wojnę, można przegrać pokój.

Zdjęcia dzisiejszych Kopic są tu:
Kopice

piątek, 20 lutego 2009

Hel

Hel, niespełna czterotysięczne miasto na samym końcu Polski, w przeszłości ważny ośrodek rybacki oraz wojskowy kraju, obecnie głównie turystyczny. Ciekawostką pozostaje, że polski garnizon na Helu bronił się przed Niemcami aż do 2 października 1939 r., był jednym z najdłużej bronionych skrawków terytorium II RP, również najdłużej, bo do 10 maja 1945 r. bronił się niemiecki garnizon Helu ( to najpóźniej wyzwolony skrawek powojennej Polski ). Do 1996 r. Hel był takim polskim „miastem zamkniętym”, co wynikało z wojskowego wykorzystywania terenów półwyspu. Obecnie wskutek zmian ustrojowych, ograniczenia aktywności wojskowej i zmian w funkcjonowaniu wojska sfera ta nie odgrywa już na Helu takiej jak niegdyś roli, a port wojenny często stoi pusty.
Zmiany zachodzące w kraju, w tym „otwarcie” Helu zaowocowały też zmianami gospodarczymi w samym Helu. Zmniejszeniu uległa aktywność wojskowa i rybacka, znacznie wzrosła turystyczna. W samym mieście możemy zobaczyć pozostałości architektury XIX wiecznej i wcześniejszej, głównie na ul. Wiejskiej, port rybacko-pasażerski, fokarium i przez siatkę … zazwyczaj pusty port wojenny. Gdy jednak zechcemy poznać historię Helu możemy zobaczyć parę, co prawda postmilitarnych, ale jednak perełek. Tereny które zwiedzimy do niedawna były niedostępne, wykorzystywała je Marynarka Wojenna.
Idąc portem rybackim, mijamy większe i mniejsze kutry, zabudowania przedsiębiorstwa rybackiego, co spacerem zajmie nam niecałe 10 min. Zaraz za portem, w zasięgu wzroku mamy cztery stanowiska ogniowe baterii 27 BAS z zachowaną rosyjską armatą kal. 100 mm typu B-34U. Całość zbudowano w II połowie lat 50-tych XX w. Baterię rozformowano w 1977 r. Idąc wzdłuż wybrzeża, przed baterią, przejdziemy stropem schronu - garażu dla reflektora tej baterii z 1957 r. ( budowla obecnie nie jest wykorzystywana i trudno ją dostrzec ). Dla lubiących spacery kawałek dalej dochodzimy do końca RP, w oddali, na morzu „buja się” tylko boja stanowiąca umowną granicę między wodami Morza Bałtyckiego i Zatoki Gdańskiej.
Kto zna Hel, ten wie, że najważniejsza jest ul.Wiejska. Przy cyplowym krańcu ulicy możemy, oczywiście przez już otwartą bramę, wejść na ( były ) teren wojskowy. Miniemy byłą wartownię i dalej prosto dojdziemy do Zapasowego Punktu Kierowania Ogniem pochodzącego z 1948 r., nadbudowanego na fundamencie niemieckiego radaru „Wurzburg – Riese”. Możemy nawet wejść na samą górę ( całość wygląda jak betonowa wieżyczka ). Posuwając się dalej dochodzimy do przedwojennego stanowiska 31 Baterii Artylerii Nadbrzeżnej im. H. Laskowskiego zaadoptowanego dla potrzeb rosyjskiego działa kal. 130 mm typu B-13 ( tak powstała powojenna 13 BAS ). Jest to kolejna perełka Helu, działo jest dostępne, ma widoczny „parasol”, można je dotknąć, wejść do środka schronu załogi. Baterię rozformowano w 1977 r. W okresie kampanii wrześniowej ta bateria była wyposażona w działa Boforsa kal. 152,4 mm ( jedno z zachowanych dział znajduje się w gdyńskim Muzeum MW, a drugie w Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie ). Jeszcze trochę dalej, już przy samej plaży, na wydmach możemy dojrzeć stanowisko Baterii Przeciwlotniczej 7 Dywizjonu Artylerii Przeciwlotniczej Marynarki Wojennej – to takie, wystające z piachu i roślinności betonowe elementy. Cierpliwi być może spotkają tam helskiego dzika.
Udając się natomiast w innym kierunku, na plażę pełnomorską zobaczymy bliźniacze stanowisko przedwojennej 21 Baterii Przeciwlotniczej. To taka żelbetonowa konstrukcja. W środku są pomieszczenia załogi, na „dachu” miejsca po zainstalowanych w przeszłości działach kal. 75 mm f-my Schneider.
Będąc na Helu możemy też zwiedzić latarnię morską. Ta obecnie stojąca to konstrukcja niemiecka, polską obrońcy Helu wysadzili w powietrze we wrześniu 1939 r.
Jadąc drogą z Helu w kierunku „stałego lądu” może niecałe dwa kilometry za Helem skręcamy w las ( łatwo znaleźć to miejsce, latem zawsze parkuje przy drodze sporo pojazdów ). Wchodzimy w las po prawej stronie drogi ( tej, od strony Morza Bałtyckiego ) i idziemy może ok. 10 - 15 minut leśnym duktem, dochodząc do stanowiska „Bruno” Baterii Artylerii Nadbrzeżnej „Schleswig – Holstein” obecnie Muzeum Obrony Wybrzeża. Baterię zbudowali Niemcy po kampanii wrześniowej i uzbroili w działa kal. 406 mm. Na przełomie lat 1941/42 działa i pozostałe wyposażenie zdemontowano i przewieziono do Francji. Obecnie część budynków po baterii jest nadal wykorzystywana przez wojsko. Wewnątrz kompleksu koszarowo-bojowego znajduje się dość klasyczna „militarna” ekspozycja muzealna ( umundurowanie, wyposażenie, uzbrojenie, itp.). Ciekawostką pozostaje, iż na terenie kompleksu bateryjnego,już po odcięciu drogi ucieczki wypiekano chleb w prowizorycznym piecu na potrzeby wojska niemieckiego i ludności.
Po drugiej stronie drogi ( tej, od Zatoki Gdańskiej ), również w lesie stoi 25 metrowa, 9-cio kondygnacyjna wieża kierowania ogniem tej baterii. Kubatura wieży, z uwagi na pewną szczupłość ekspozycji jest ciągle niewykorzystana.
Zwiedzając helskie militaria nie sposób ograniczyć się do samego Helu. Przy helskiej drodze, koło Jastarni ( między Władysławowem a Jastarnią ) znajdziemy bunkry Ośrodka Oporu „Jastarnia”. Z zewnątrz możemy zobaczyć cztery główne schrony: „Sokół” od strony zatoki, „Sabała” mniej więcej pośrodku półwyspu oraz „Saragossa” i „Sęp” od strony morza, a zwiedzić tylko „Sabałę” ( w środku małe muzeum obrazujące standardy służby i wyposażenia żołnierzy II RP – naprawdę warto ) i malowniczo, na samym skraju plaży położonego „Sępa” ( w środku pełno piachu, śmieci – polecam „szperaczom” ). Każdy ze schronów jest z zewnątrz odnowiony, a dwa, których nie możemy zwiedzać służą jako magazyny. Tu też mała ciekawostką – w czasie kampanii wrześniowej żaden ze schronów nie brał czynnego udziału w walkach tej kampanii, wojna do nich nie dotarła, bo Niemcy stanęli wcześniej.
Hel jest też jedną z niewielu miejscowości, gdzie możemy wykąpać się zarówno na plaży pełnomorskiej, jak i od strony Zatoki Gdańskiej.
Ile widziałem, tyle opowiedziałem. Dla pasjonatów militariów na półwyspie helskim znajduje się znacznie więcej miejsc wartych zobaczenia, miejsc zaniedbanych, porzuconych i zarośniętych.

Hel można pooglądać tu:
Hel

piątek, 6 lutego 2009

moje 20-lecie

Prolog:
Wiosną 1987 r. kończyłem szkołę związaną branżowo z górnictwem i miałem 20 lat. Wtedy wydawało się, że to kwitnąca branża, teraz wiemy, że jest raczej odwrotnie, zaś ówczesne socjalne rozpasanie górników odbija się nam czkawką do chwili obecnej. Wtedy też, do dziś „zachodzę w głowę”dlaczego uznałem, że lepiej iść do wojska wcześniej, niż później. Cała moja klasa, ponad 20 chłopa, poszła na studia ( mniejszość ) albo odrabiać wojsko na kopalnię ( większość ), a poza mną jeszcze tylko jeden kolega trafił do Ludowego Wojska Polskiego na 2 lata. Potem już oczywiście do wojska nikt z nich nie poszedł.

Rozwinięcie:
Gdy 4 czerwca 1989 r. odbywały się wybory ja kończyłem odbywanie zasadniczej służby wojskowej. Moim bezpośrednim przełożonym był starszy chorąży sztabowy, ale nie po szkole, tylko z awansu społecznego i … był normalny. Zebrał nas przed wyborami i powiedział, że on wierzy w wolne wybory, ale nie ma się ochoty tłumaczyć przed przełożonymi i oczekuje, że na wybory pójdziemy wszyscy. Poza tym, to nie interesuje go czy w ogóle, a jeśli tak to na kogo będziemy głosować. Jemu wystarczy, że podpiszemy listę wyborczą. Nie pamiętam na kogo głosowałem, a na pewno nikogo z wybieranych nie znałem i z niczym mi się nie kojarzyli. Niestety nie mogę o sobie dumnie powiedzieć, że w tamtym czasie byłem „wyrobiony” politycznie, albo, że po głowie chodziła mi konspiracja niepodległościowa – nic z tych rzeczy. Władza ludowa nie kojarzyła mi się źle, od początku stanu wojennego, przez całe lata 80-te ani razu nie wylegitymowała mnie Milicja Obywatelska, ani żadni inni panowie „w cywilkach”, chciałem to słuchałem Głosu Ameryki lub RWE, miałem paszport na KDL-e, słuchałem „Trójki” z Olejnikową i Niedźwiedzkim. Raz tylko, jeszcze na praktyce szkolnej widziałem jak zdejmowano flagę solidarności z wieży wyciągowej lub komina ( już nie pamiętam ) KWK Sosnowiec.
Tak to prawie razem skończyło się moje wojsko i polska droga do socjalizmu, dostałem się też na studia prawnicze. Część klasy z podstawówki i z technikum widziałem później na spotkaniach gdzieś na początku 2005 r., zanim jeszcze powstała „Nasza klasa”. Bywają klasy, w których połowa stanu osobowego wyjechała gdzieś za granicę Polski, a u mnie – do dziś tylko pojedyncze osoby.
Jakie było te ostatnie 20 lat. W moim wypadku do koniec „krótkich spodenek” i wejście w wiek średni. Na 40-tkę żona puściła mi soundtrack z „40-latka”. Ostatnie dwie dekady to też dla mnie prawdziwy skok cywilizacyjny. Od telewizora „Rubin 714p” do …, no plazmy nie mam, ale też zwykły 21 calowy kolorowy telewizor mi wystarcza. Mam też komputer i dostęp do internetu, żona ma cyfrowy aparat fotograficzny, mamy kablówkę, ale o tym w 1989 r. nikt nawet nie marzył. Mamy też samochód i choć dziś to nic nadzwyczajnego ja pamiętam samochody na talony. Staliśmy się prawie globalną wioską, zawsze możemy sami zweryfikować co nam mówią inni – to jest prawdziwe osiągnięcie tych 20 lat, wolność, dostęp do informacji, samodzielność i samorządność. Dzisiejsi 20-latkowie mają znacznie więcej możliwości rozwoju niż ja i moi rówieśnicy te 20 lat temu, ale też mają coś, co kiedyś nie było tak widoczne, „wyścig szczurów”. Ludzie młodzi często uważają, że wszystko co mogą osiągnąć, powinno mieć miejsce przed 30-tką, a już na pewno przed 40-tką. Aktywni i ambitni uczą się dużo, więcej niż ich rówieśnicy 20-cia lat temu, korzystają z kserokopiarek, skanerów i nawet nie pomyślą, że kiedyś mieliby szczęście mając kalkę, długopis, maszynę do pisania. Szybko też stają się ludźmi sukcesu i tylko czasami okazuje się, że mają już prawie 40-ci lat, ciągle są singlami, a chęć posiadania dziecka staje się sennym marzeniem. Na drugim biegunie są ci pasywni, źle wykształceni, wieczni klienci pomocy społecznej. Problemów nie mają tylko z jednym, coraz większą liczbą dzieci. To efekt wadliwej polityki rodzinnej państwa i niestety jeden z skutków ostatnich dwóch dekad.
Dziwną jest natomiast polska polityka. Skąd ta teza ? W Europie Zachodniej, a do tej cywilizacji chcemy przecież przynależeć, prawica oznacza konserwatyzm, nie tylko światopoglądowy, ale też gospodarczy, sprzyjający kapitalizmowi i własności prywatnej. W Polsce prawica oznacza natomiast wyłącznie odwołujący się do katolicyzmu konserwatyzm światopoglądowy i socjalizm gospodarczy ( państwo z dużą dozą interwencjonizmu i elementów prosocjalnych ). Brakuje mi w polskiej polityce partii liberalnej, odwołującej się zarówno do wolności gospodarczej, jak i wolności osobistej oraz idei państwa liberalnego i neutralnego światopoglądowo.
Bardzo żałuję, że polskie rządy nie prowadziły wspólnej polityki finansowej, monetarnej i nie wprowadziły Polski do strefy euro. Euro to wspólna waluta znacznej części Europy i spekulacja nią jest znacznie trudniejsza niż naszą, jedną walutą narodową. Gdybyśmy dziś byli w strefie euro, nie byłoby takich skoków kursów walut i gospodarka byłaby stabilniejsza.
Prywatyzacja, nieco zapomniana, choć wciąż nośna społecznie problematyka. Należę niestety do tych, co z tego wielkiego tortu połowy lat 90-tych dostali owe przysłowiowe okruszki. W ramach programu powszechnej prywatyzacji dostałem jedno świadectwo udziałowe, dawno zapomniany przedmiot pożądania, które zresztą sprzedałem za ok. 150.000 zł ( przed denominacją ). Dzięki temu pojechałem na szkolenie w trakcie aplikacji.
Co mnie drażni: rosnąca rola kościoła, to, że państwo nie promuje zaradności życiowej, uczciwego dorabiania się, tylko rozdyma sferę socjalną. Nie wymaga od ludzi by byli przydatni, tylko daje przeróżne zasiłki. Drażni mnie też moralność naszego społeczeństwa a szczególnie polityków i elit władzy, drażni mnie obecny system edukacji, głównie podział szkolnictwa na podstawowe i gimnazjalne.

Epilog:
„Obyś żył w ciekawych czasach”, mawiają ludzie dalekiego wschodu, choć podobno ma to źle wróżyć. Ja żyłem właśnie w takich czasach, za co Opatrzności jestem wdzięczny. Mogę nawet powiedzieć więcej. Dane mi było być uczestnikiem wydarzeń, które potrafiły zmienić świat. Może ten świat nie jest lepszy niż 20 lat temu, ale na pewno jest wolny, a każdy może tej wolności spróbować i ułożyć sobie życie ( prawie ) dowolnie.

środa, 7 stycznia 2009

myśli niepozbierane

... a może rozbiegane :).

Podstawowa prawda jest taka, że wszyscy ludzie kłamią, zmienną jest tylko jego ( kłamstwa ) przyczyna.
Dr.House

Wieczny jak Bóg nie będę, wietrzny jak ospa również nie, pozostaje mi zatem wcisnąć się w jakiś zakamarek świata tego.

Żyć i umierać należy tak, by po naszej śmierci zostały tylko dobre wspomnienia.

Żadna śmierć nie jest godna.
( przypisywane różnym ludziom i postaciom, m.in. dr.House'owi )

Pociski zmieniają rządy pewniej niż głosowanie.
9 z filmu: Pan życia i śmierci )

Byłem kim jesteś, a jestem kim będziesz.
( podobno cytat lub myśl chrześcijańska )