mojacukrzyca.org

Moja Cukrzyca (mojacukrzyca.org)

środa, 27 listopada 2013

Gruzja

Gruzja, republika położona gdzieś między Europą i Azją, czyli na Kaukazie. Gdzieś za prezydentury L. Kaczyńskiego przyjęło się, że to przyjazny nam, Polakom kraj. Dziś reminiscencją tej przyjaźni jest pamięć po prezydenturze śp. Lecha Kaczyńskiego, jego przyjaźń z byłym już prezydentem Gruzji i ulice Lecha i Marii Kaczyńskich w różnych miastach Gruzji. Nie tak dawno, bo zaledwie parę miesięcy wstecz połączenie lotnicze z Kutaisi uruchomił Wizzair. Gdy przed wylotem interesowałem się Gruzją okazało się, że ich waluta – lari (GEL) jest więcej warta niż złotówka (1 GEL to prawie 2 PLN), a do Gruzji wjeżdżamy bez wiz, a nawet na dowód osobisty. Czas w Gruzji w stosunku do tego w Polsce to plus 3 godziny (UTC + 4), do Gruzji wybierałem się w listopadzie 2013 r. Jedną z cech obecnej Gruzji jest „wszędobylskość” kasyn, salonów gier automatycznych, itp. Lot do Gruzji trwa niespełna trzy godziny. Po przylocie do Kutaisi naszym oczom ukazuje się nowy, jeszcze nie w pełni wykończony port lotniczy położony w Kopitnari, miejscowości, której na większości map Gruzji nie znajdziemy. Port ten to takie lokalne Pyrzowice, które też są położone dość daleko od Katowic. W drugiej połowie listopada 2013 r., gdy wylądowaliśmy w porcie lotniczym Kutaisi m.in. do Batumi, Tbilisi, itd. można było wydostać się busami „zrzeszonymi” w Georgianbus. My wybraliśmy trasę do Batumi (na wybrzeżu Morza Czarnego) za 16 GEL (10 USD). Całkiem niedaleko za lotniskiem zobaczymy nieco siermiężną, biedną Gruzję powiatową, a dostatnio za oknami busa „zrobi” się dopiero w okolicy Batumi. Batumi wygląda dziś jak wielki plac budowy, na każdym roku są jakieś ślady „wielkiej modernizacji”, remontuje się budynki istniejące, buduje nowe, zwykle hotele. Wrażenie jest tym większe, że o tej porze roku Batumi jest … puste. Widoczne są też wpływy tureckie, a poza świątyniami chrześcijańskimi jest m.in. meczet. Dla przeciętnego polskiego turysty Batumi nawet po sezonie nie jest tanim miastem, wypiliśmy tam najdroższe piwo, po 5 GEL za kufel (0,4 litra). Natomiast trochę dzięki przypadkowi dość szybko znaleźliśmy kasę Georgian Railway (tamtejsze koleje), gdzie za 41 GEL/os. kupiliśmy bilety na nocny pociąg do Tbilisi, który z Mikhinjauri wyjeżdżał o 22:10, a do Tbilisi przyjeżdżał o 07:00. Wybraliśmy najdroższą wersję podróży, tj. wagon sypialny pierwszej klasy (dwa łóżka w przedziale). Niestety Batumi nie ma stacji kolejowej osobowej i trzeba dojechać właśnie do Makhinjauri (taxi za parę GEL od osoby). Włócząc się po Batumi zapragnęliśmy zjeść coś lokalnego, a gdy już siedliśmy przy stoliku okazało się, że to restauracja turecka, z obsługą dogadaliśmy się po rosyjsku, a płaciliśmy w GEL, czyli taki internacjonalny koloryt. Z miejsc godnych uwagi warto przespacerować się nadmorską promenadą, kamienistą plażą i zobaczyć grające fontanny oraz ich posłuchać. Tbilisi to stolica Gruzji, która dla mnie okazała się być stosunkowo najmniej atrakcyjna. By jednak nie zniechęcać czytających zacznę od WiFi, które jest dostępne na dworcu kolejowym w Tbilisi. Niestety około godziny siódmej w Tbilisi jest jeszcze ciemno, zamknięte są też wszystkie bary na dworcu, zaś czynna toaleta to wydatek 0,50 GEL. Po godzinie nudów machnęliśmy jednak dworcowe piwko, kupiłem też mapy Gruzji i Tbilisi (w księgarni na dworcu) i poszliśmy na pobliskie targowisko, a potem stację metra Station Square. Kasjerka w metrze językiem rosyjsko-migowym objaśniła nas, że musimy kupić karty magnetyczne po 2 GEL (na okaziciela), a podróż to koszt 0,50 GEL. Metro w Tbilisi, w przeciwieństwie do tych w Warszawie i Londynie nie jest zatłoczone i jeździ dość szybko. Najbliżej centrum miasta jest stacja Freedom Square, skąd tylko kilka minut piechotą do Liberty Square. W Tbilisi zapewniliśmy sobie nocleg w hostelu, ale zanim wkroczyliśmy tam, parę godzin szwędaliśmy się po Tbilisi. W Tbilisi warto zobaczyć m.in. Katedrę Sioni, synagogę, Most Pokoju, Park Europejski, Pomnik Matki Gruzji oraz pewnie parę innych miejsc, czy choćby przejść się ulicami miasta, przejechać kolejką linową (tu przyda się karta z metra). Tu też zjedliśmy pierwsze chaczapuri i chinkali. Po spokojnie przespanej nocy pojechaliśmy na dworzec kolejowy i pociągiem (tamtejsza wersja polskiego pociągu pośpiesznego) za 5 GEL pojechaliśmy do Kutaisi. Przejazd ok. 220 km zajmuje ok. 5,5 godziny, więc za brudnymi oknami poradzieckiego wagonu możemy ponownie obejrzeć powiatowo-siermiężną Gruzję z elementami rozwoju. Gruzja sporo inwestuje m.in. w rozwój infrastruktury kolejowej, ale znaczna część pociągów to wciąż poradziecki spadek. W Kutaisi znów zakup mapy (6,60 GEL) i … w miasto. Choć miasto uchodzi za turystycznie nieciekawe moim zdaniem jest najbardziej atrakcyjne. Warto oczywiście wdrapać się do Katedry Bograti i powałęsać ulicami miasta, zobaczyć fontannę w centrum miasta. Tu zjemy chaczapuri, chinkali, kebab (nie taki jak w Polsce) i gruziński chleb w rozsądnej cenie, wypijemy piwo za 1,30/1,50 GEL za kufel (0,4 litra). Przejazd taksówką z miasta na lotnisko to koszt 20 GEL. Z gruzińskich niespodzianek: walutę sprzedamy „od ręki” (kurs z listopada: 100 USD to ponad 165 GEL, a 100 EURO to ponad 200 GEL), ale już przy zakupie musimy się wylegitymować. Również by kupić bilet kolejowy musimy się wylegitymować, a na ulicach zobaczymy dużo Policji. Język gruziński to takie urocze, ale zupełnie nieczytelne szlaczki, zaś ilość informacji w języku angielskim jest ograniczona. Język rosyjski został natomiast poza mową zupełnie wyrugowany z użycia. Jakkolwiek toalety są zwykle wyposażone w muszle klozetowe, to możemy się spotkać z „narciarzami”, szczególnie w lokalach gastronomicznych „bez gwiazdek”. Pomiędzy Kutaisi i Batumi a Tbilisi występuje różnica w temperaturze rzędu 10 i więcej stopni C na korzyść dwóch pierwszych miast (tam jest cieplej).

piątek, 25 października 2013

Nepal

NEPAL – niewielki kraj wciśnięty pomiędzy Indie i Chiny, coraz częstszy cel wyjazdów turystycznych Polaków. Mój wyjazd do Nepalu rozpoczął się oczywiście na katowickim lotnisku skąd Wizzairem poleciałem do Londynu (Luton), a stamtąd dalej do Kathmandu via Mumbai (znany kiedyś jako Bombaj). Wizz to oczywiście znany Airbus A320-200 i tu bez niespodzianek. Natomiast lot do Kathmandu, choć z przesiadką (czyt. tranzytem) w całości odbyłem indyjskimi liniami Jet Airways. Pierwszy, ponad 9-cio godzinny lot z Heathrow klasą turystyczną Boeningiem 777-300ER był dość wygodny, zjadliwe były też posiłki, lot z Mumbaju do Kathmandu Boeningiem 737-800 to już azjatycka wersja lotu Wizzem, z tą tylko różnicą, że po drodze podają wliczony w cenę poczęstunek (np. singapurskie piwo Tiger i chrupki). W locie Jet Airwaysem nie było by nic godnego zauważenia, gdyby nie to, że z naszych trzech bagaży do Kathmandu doleciał tylko najmniejszy, pozostałe doleciały dopiero następnego dnia. Bagaż w całości został nadany w Londynie i do Kathmandu nie oglądaliśmy go. Na części tranzytowej lotniska w Mumbaju spędziliśmy każdorazowo po kilka godzin, ale choć to duży port tranzytowy, nie ma np. apteki. Natomiast np. za jedzenie i w sklepach można zwykle płacić rupiami indyjskimi, dolarami, funtami, przy czym resztę zwykle dostaniemy w rupiach (np. 1 USD to ok. 57/58 INR, relacji do GBP nie znam). Zachwyceni będą palacze, miejsca dla nich to szklane, może nieco klaustrofobiczne pomieszczenia. Tranzyt nie wymaga indyjskiej wizy. Wybierając się do Nepalu należy znać w zakresie „komunikacyjnym” język angielski, nepalski tylko opcjonalnie (rada dla mających zdolności lingwistyczne, o nauce języka nepalskiego w stylu „13-tego wojownika” możemy zapomnieć), zabrać ze sobą paszport i … jeśli udajemy się w Himalaje, co najmniej trzy fotografie. Na lotnisku w Kathmandu przywita nas urzędnik, który za odpowiednią opłatą, po wypełnieniu w języku angielskim formularza wyda nam wizę (ja wybrałem wizę turystyczną na 30 dni za 40 USD, ale opłatę za wizę można wnieść też np. w GBP). Do formularza uprzejmy nepalczyk dopnie też zdjęcie, które w razie braku takowego można zrobić na miejscu. Dostaniemy też pokwitowanie za wniesienie opłaty wizowej. Pozostałe dwa zdjęcie przydadzą się nam do TIMS i NTNC. To pierwsze to rodzaj legitymacji, którą będą nam sprawdzać w górach (np. na trasie trekingowej pod Annapurnę), która w założeniach miała służyć bezpieczeństwu turystów (przy sprawdzaniu nepalczycy wpisują nas do wielkiej księgi, że w danym punkcie byliśmy), drugi dokument to rodzaj biletu wstępu do parku narodowego (w moim przypadku: Annapurna Conservation Area). Wydanie obu dokumentów jest odpłatne. Podczas pobytu w Nepalu na co dzień będziemy posługiwać się rupią nepalską (np. 1 USD to prawie 100 NPR, 1 GBP to nieco ponad 150 NPR), w nepalskich kantorach wymienimy na rupie głównie dolary amerykańskie, funty szterlingi, ale również m.in. waluty azjatyckie). Polska złotówka jest natomiast w Nepalu walutą równie egzotyczną, jak rupia dla nas i niewymienialną, z przeliczenia (via USD lub GBP) wynika jednak, iż 1 PLN to ok. 32/34 NPR. W powszechnym obrocie gotówkowym są banknoty o nominałach: 5 NPR, 10 NPR, 20 NPR, 50 NPR, 100 NPR, 500 NPR i 1000 NPR, faktycznie nie spotkamy się z monetami (te dostępne są w zafoliowanych pakietach jako atrakcja turystyczna). W Nepalu spotkamy się z praktykami, które w Europie zostały już chyba zapomniane. Z jednej strony, poza nielicznymi sklepami samoobsługowymi i gastronomią każdą cenę warto i należy negocjować (np. za sari zapłaciliśmy 8000,- NPR, choć pierwotna propozycja opiewała na 12000,- NPR, za buty 4000,- NPR, przy pierwotnej cenie 5500,- NPR, itp.). Z drugiej zaś kosztowne bywa zwiedzanie, przynajmniej dla białych turystów (inne ceny obowiązują nepalczyków, mieszkańców państw azji południowo-wschodniej). Wejście na starówkę w Kathmandu (od trony pałacu królewskiego, Hanumandhoka Durbar Square) kosztuje 750,- NPR, do świątyni hindu Pashupatinath (Kathmandu) – 1000,- NPR (przy czym część świątyni jest niedostępna dla zwiedzających), do świątyni buddyjskiej Swayambhunath (Kathmandu) – tylko 200,- NPR, do świątyni Gupteshwor Mahadev Cave w Pokharze – 100,- NPR, a na Bhaktapur Durbar Square (zabytek klasy UNESCO) aż 1100,- NPR. Te ceny mają jednak charakter cen urzędowych. Odpłatne jest też zwiedzanie Patan Durbar Square, ale tej odpłatności udało się nam uniknąć. Inne przykładowe ceny: woda mineralna w Kathmandu, butelka 1 litr – 20/30 NPR, ta sama woda na trasie trekingowej wokół Annapurny – 65 NPR, piwo w butelce 0,65 litra: Tuborg, Carlsberg, Gorkha, Everest i Iceberg w sklepie niespełna 300,- NPR, w lokalu 350-400 NPR, rzadko drożej, butelki piwa tylko w tej pojemności i tylko tych marek. Generalnie cenowo Nepal nie jest drogim krajem, prawdziwe koszty generuje natomiast dojazd (dolot) do Nepalu. Wybierając Nepal jako cel podróży zabytki tego kraju zwykle „ulatują gdzieś obok”, a celem są Himalaje, dostępne dla nieprofesjonalnych turystów poprzez trasy trekingowe. Na jednej z najpopularniejszych tras trekingowych wokół Annapurny od rana do wieczora panuje ruch, „łażą” turyści z przewodnikami i tragażami, wędrują karawany mułów z zaopatrzeniem, w październiku spotkamy też stada kóz pędzonych na targ (jedna ma kosztować 15000-20000 NPR) oraz napotkamy zwykły ruch lokalny. Wioski położone wzdłuż trasy „żyją” m.in. z turystów (posiłki, picie, noclegi), a przy samej trasie można spotkać rosnące krzaki marihuany. Standardowo trekingowcy wynajmują przewodnika, nepalczyka (np. z agencji turystycznej, których w Pokharze jest sporo), dzięki któremu ich mozolna wspinaczka będzie łatwiejsza, on zwykle zadba o noclegi na trasie i posiłki oraz transport (w tym ich rozsądną cenę), zwykle będzie też miał przy sobie telefon komórkowy działający w górach. Nasz przewodnik z L.N. Treks and Expedition Pvt. Ltd. w Pokharze kosztował 12500 NPR, ale w cenie były, poza opieką przewodnika m.in. TIMS, NTNC, dwa noclegi + prysznice, dwa obiady oraz przejazd wynajętym samochodem z Pokhary do Nayapul (tam + powrót). Pamiętać należy, iż w październiku, w Nepalu zmierzch zapada ok. 18:30 Udając się do Nepalu wiedzieć warto, że podstawą diety jest ryż, a Nepalczycy jadają zwykle prawą dłonią. Nie znajdziemy tam dobrych wędlin, zjemy raczej kurczaka (ale inaczej podanego niż w o naszej kulturze) lub kozę, rzadziej wołowinę (z byka, a nie krowy), popularne są też ziemniaki. Lubiącym przetwory mleczne polecam lassi (rodzaj jogurtu pitnego, zwykły – czyli plain lub owocowy), a lubiącym pierogi – mo-mo, czyli pierożki na modłę chińską (wegetariańskie, z kurczakiem lub wołowiną, podawane z różnymi sosami, prosto z wody lub zasmażane). Witając się nie podajemy ręki, tylko składamy dłonie „jak do modlitwy” i mówimy „namaste”. Również papier toaletowy nie jest powszechnie używany przez Nepalczyków, właściwe miejsca są przez nich myte lewą dłonią. W nepalskich łazienkach raczej nie znajdziemy bieżącej ciepłej wody, chętni do takiej kąpieli muszą przynieść ją sobie np. z kuchni, gdzie jest piecyk/nagrzewnica na gaz (z buli). W łazienkach nie ma też wanien lub kabin/brodzików, kapiemy się stojąc na podłodze, a odpływ wody znajduje się w podłodze (dzięki temu podłoga łazienki często jest mokra, nieodzowne są klapki). Normą są codzienne wyłączenia prądu elektrycznego, jest nawet na smartfony dostępna specjalna aplikacja, która podpowie nam kiedy zgaśnie światło. Nietypowo natomiast rozwiązano system gniazdek elektrycznych, są one uniwersalne, pasują do urządzeń kontynentalnych (np. z Polski) oraz brytyjskich. Po mieszkaniach poruszamy się boso, buty pozostawiając poza drzwiami. Drzwi w nepalskich domach nie mają zamków i klamek, są uchwyty i zasuwy (wielkości zależnej od potrzeb). W Nepalu obowiązuje ruch lewostronny, ale poza tą zasadą obowiązuje duża dowolność, np. do wyprzedzania używa się sygnałów dźwiękowych. Niektórzy Polacy z polskich dróg pamiętają Maruti Suzuki 800 (ccm pojemności silnika), większość widziała lub jechała Deawoo Tico, który jest odpowiednikiem Maruti Suzuki 800, bo oba modele pochodzą od starego modelu Suzuki Alto. Samochód ten w Polsce był rejestrowany jako 4-osobowy, a w Nepalu jest standardowo wykorzystywany jako … taksówka. Po pobycie w tym kraju nabrałem do tego autka wielkiego szacunku, poza kierowcą mieści nawet pięcioro pasażerów z bagażem (przewożonym m.in. na dachu), a jeśli jednym z pasażerów jest małe dziecko to nawet mieści ich sześcioro. Samochód ten porusza się po każdej nawierzchni (narzekającym na jakość polskich dróg proponuję pojeździć po ulicach Kathmandu) i żadne obciążenie nie przeszkadza taksówkarzom w wyprzedzaniu. Tak naprawdę Maruti Suzuki 800 nie pływa, bo przecieka i nie ma śruby napędowej, nie lata, bo nie ma śmigła, skrzydeł i statecznika oraz nie orze pól, bo nie ma odpowiednich kół. W pozostałym zakresie jest to auto bliskie doskonałości, tym bardziej, że do naprawy nie wymaga żadnej elektroniki. W Nepalu nie ma też służby zdrowia finansowanej ze środków publicznych, ani systemu ubezpieczeń społecznych. Niedorozwinięta jest infrastruktura, nie ma poczty ani adresów. Znaczki pocztowe można kupić m.in. w ofoliowanych pakietach (towar dla turystów). Przewóz ludzi w Kathmandu zapewniają tzw. Tuk-Tuki (trzykołowy pojazd) oraz autobusy, opłacane gotówką przez pasażerów. Przejazd takim autobusem … bezcenny, ale wymaga Nepalczyka. Każdy autobus ma kierowcę i kasjera/zapowiadacza jadącego w jego drzwiach i nawołującego o celu podróży, a autobusy są opisane wyłącznie w języku nepalskim, stąd też samodzielna podróż dla białego turysty mogłaby się dziwnie skończyć. Policję na ulicach Kathmandu, której jest całkiem dużo zasadniczo interesuje wyłącznie, aby ruch uliczny się niepotrzebnie nie zatrzymywał, „nie czepiają się” natomiast taksówek wiozących turystów. Wszystkie informacje zawarłem zgodnie z posiadaną wiedzą, w określonych okolicznościach faktycznych mogą się jednak różnić od zastanej w Nepalu rzeczywistości.

niedziela, 7 kwietnia 2013

Omega MID 7002, 7 cali, 1 GHz, Android 4.0

Budżetowy ( znaczy: niedrogi ) tablet Omega MID 7002 urządzenie wyposażone w 7-calowy ekran dotykowy, procesor 1 GHz, mające wbudowaną pamięć 512 MB RAM i możliwe 4 GB do dołożenia ( micro SD ), czyli bez rewelacji, ale również mniej więcej “w normie” wyposażeniowej tego typu sprzętu. W pudełku jeszcze dwie ładowarki: sieciowa i samochodowa, kabelek USB, słuchawki, taki mały standardzik. Tablet ma też wbudowana przednią kamerkę i mikrofon. Nie zrobimy więc sobie dobrych fotek, bo do tego celu musimy fotografowany obiekt mieć przed ekranem, a nie za nim. Myśląc o tablecie bierzemy jednak pod uwagę jego możliwosci komunikacyjne. To na tyle ważna informacja, że czasami powinna wręcz determinować pragnienie nabycia tego rodzaju urządzenia. Nasza tytularna Omega ma tu niewiele do zaproponowania, bo wyłącznie Wi-Fi w standardzie 802.11 b/g/n. Niestety tego rodzaju niedrogi sprzęt nie miewa modemu 3G i z internetu możemy korzystać tam, gdzie mamy dostęp do Wi-Fi ( dom, hot-spoty, itp ). Opisywana tu Omega jest wyposażona w Androida 4.0, co przynajmniej w zamierzeniach miało pewnie wskazywać na nowoczesność i ... taniość ( wszak to nie drogi Windows 8, tylko tani Android 4.0, co miało implikować znacznie więcej dostępnych darmowych aplikacji ). Pewnie jest w tym owo przysłowiowe ziarenko prawdy, ale osoby korzystające z Androida mogą się srodze zawieść. Nie chodzi tu bynajmniej o dostępne oprogramowanie, w którym mi najbardziej brakuje darmowego, polskiego edytora tekstu, który potem moglibyśmy odczytać np. na desktopie lub laptopie. Aplikacje współpracujące z Androidem najlepiej i najłatwiej można pobrać z Google Play i tu ... zonk. Jakkolwiek zalogujemy się na konto w Googlach, albo w miarę potrzeb założymy nowe, to przy próbie pobrania aplikacji “wyskakuje” nam błąd ( pobierania ). Okazuje się, że również i Google ma coś w rodzaju “certyfikatu zgodności” bez którego zabawa z Androidem dla laika na jego urządzeniu przypomina raczej ciężką pracę ( mi przychodzi skojarzenie z orką, taką na polu z ciągnionym przez konie pługiem - wielu mogło takiego widoku nigdy nie widzieć ). Na jednej z pomocowych stron Google zamieściło wykaz obsługiwanych urządzeń i nie ma tam nie tylko naszej Omegi ( wg stanu na dzień 7 kwietnia 2013 r. ). Na zakończenie tej dość subiektywnej oceny Omegi wypada mi się przyznać, że nie nabyłem tego tabletu w sklepie, a dostałem za punkty Payback z BP. Tablety oferowane przez równych dostawców mediów ( nie chciałbym nikomu robić kryptoreklamy, ale to zwykle tzw. tablety za 1 złoty ) to właśnie zasadniczo tablety budżetowe, nie odbiegające znacznie od standardu tu opisanego. Przy dokonywaniu wyboru tabletu można oczywiście, a wręcz należy poczytać opinie o produkcie, ale kierować się należy tym, do czego nam to urządzenie będzie potrzebne. Prezentowane w mediach różnego rodzaju opinie trzeba też czytać ze zrozumieniem, uwzględniając to, czy dana wartość testowa w codziennym użytkowaniu będzie miała dla nas znaczenie praktyczne. Natomiast zawsze należy sprawdzić, czy nasz tablet z androidem jest na liście obsługiwanego sprzętu. Jeśli bowiem zamierzamy już wydać pieniądze na zakup tabletu, to niech to będzie urządzenie zapewniające nam przynajmniej względny komfort pracy i użytkowania, a nie przysparzające stresów.