mojacukrzyca.org

Moja Cukrzyca (mojacukrzyca.org)

piątek, 22 sierpnia 2008

polszczyzna - swojszczyzna

Prolog:
Nasze krajowe wakacje to jakby dwa etapy. Pierwszy z nich, nazwany przeze mnie prologiem, to zwiedzanie Muzeum Zamkowego w Pszczynie. Spytacie czemu prolog, myślę, że powody są nie mniej niż dwa. Pierwszy to data wycieczki do Pszczyny – na dzień przed wyjazdem na „wakacje”. Drugi to skojarzenie z tytułem, historia pszczyńskiego zamku, to ani polszczyzna, ani swojszczyzna. Muzeum Zamku w Pszczynie i przyległy park zwiedziliśmy 10 sierpnia 2008 r. Wizytę tą trzeba będzie powtórzyć.
Pszczyna


Rozwinięcie:
Nasze krajowe wakacje. „Polszczyzna – swojszczyzna” dlatego, że wyjechaliśmy na obszar etnicznie i historycznie polski. Wakacje rozpoczęliśmy 11 sierpnia 2008 r. zwiedzając „z okien samochodu” Ogrodzieniec ( zwiedzone w innym terminie, najbardziej znane i efektowne ruiny zamku na Jurze Krakowsko Częstochowskiej ). Opuszczając Wyżynę Krakowsko – Częstochowską zajechaliśmy do Nagłowic, gdzie zwiedziliśmy Dworek Mikołaja Reja i pognali dalej.
Od Nagłowice

Jadąc drogą krajową nr 7 przed Kielcami zjechaliśmy do Chęcin. Ruiny te zna każdy, kto choć raz jechał krajową „siódemką” do Kielc lub z Kielc, trzy zamkowe wieże są wyraźnie widoczne dla kierujących i pasażerów samochodów. Zamek w Chęcinach wbudowano na przełomie XIII/XIV wieku, po czym służył on różnym celom, stanowił miejsce przechowywania skarbca gnieźnieńskiego w 1318 r., Jagiellonom służył jako miejsce odosobnienia możnych ( zwykle członków rodziny panującej ) oraz jako więzienie. W 1554 r. przebywała tu m.in. królowa Bona ze swym skarbem, który później wywiozła do Włoch. Od XVI wieku zamek podupadał, za jego ostateczny upadek odpowiedzialni są natomiast Szwedzi ( wojny polsko-szwedzkie toczone w XVII i XVIII wieku doprowadziły też do ruiny większość, jeśli nie wszystkie zamki Szlaku Orlich Gniazd ). Ruiny zamkowe zabezpieczono, dokonując też niezbędnych prac adaptacyjnych, restauratorskich oraz archeologicznych od lat 40 – tych do lat 60 – tych XX wieku, oraz w latach 80 – tych i 90 – tych XX wieku. Ruiny zamkowe dostępne są dla zwiedzających odpłatnie ( 4 zł dorosły, 3 zł dziecko ), po zamkiem znajduje się też odpłatny parking ( 5 zł ).
Chęciny

Za Chęcinami, na naszej trasie znalazło się, co przyznaję, jedno z gorzej oznakowanych dużych polskich miast - Kielce. Wjechać do Kielc jest łatwo, ale wyjechać z niego i to w założonym kierunku już bardzo trudno. Nie wiem, czy winą obarczać włodarzy miasta, rządzących województwem, czy może jeszcze inne podmioty, ale to wielki skandal, by przez stolicę województwa i dużego regionu przejeżdżać tranzytem „na czuja”. Gdy to już jednak już szczęśliwie uczyniliśmy jadąc drogą krajową nr 74, parę kilometrów przed Opatowem znów zboczyliśmy z trasy zaintrygowani drogowskazem zachęcającym do zwiedzenia zamku Krzyżtopór. Ruiny tego ufortyfikowanego pałacu znajdują się w niewielkiej wsi Ujazd ( droga nr 758 ). Również i te ruiny, polskim zwyczajem udostępniane są odpłatnie ( 6 zł dorosły, 4 zł dziecko ), ale parking jest już gratis. Obok czynny długo sklep i dostępne WC, ogólnie jak na polską wiejsko- i agroturystykę powyżej średniej. Wracając do ruin i ich historii przyznać trzeba, iż jest lepiej niż tylko interesująco. Zarówno historia Krzyżtoporu jak i jego architektura odbiega bowiem znacznie od oczekiwanych standardów. Okazały zamek budowano nie mniej niż 13 lat ( od 1626 r. lub 1631r. do 1644 r. ), a został poważnie zniszczony już w czasie potopu szwedzkiego ( 1655 r. ), okres jego świetności trwał zatem krócej niż budowy. Ciekawe, by nie rzec symptomatyczne jest również to, że pierwszy właściciel zamku Krzysztof Ossoliński mieszkał w zamku około roku, już w 1645 r. zmarł, a jego syn Krzysztof Baldwin Ossoliński ( jedyny spadkobierca ) władał nieruchomością tylko 4 lata, bo w 1649 r. zginął w jednej z wojen, a mimo, iż był dwa razy żonaty, nie pozostawił spadkobierców. Kolejni właściciele „cieszyli” się nim aż ... 6 lat, czyli do 1655 r. ( czasu potopu szwedzkiego ). Zamek popadł w całkowitą ruinę po 1770 r. Czy zatem zamek przynosił kolejnym właścicielom pecha ?? Tego nie wiemy, wiemy natomiast, że trafili na burzliwe czasy i takież były też ich konsekwencje. Zakończyć zatem wypada rozważania historyczne, a zacząć równie ciekawe, architektoniczne. Krzyżtopór, którego nazwa pochodzi od herbu, widocznego do dziś przy wejściu do ruin, był jak rok kalendarzowy. Zamek miał tyle baszt, ile rok ma kwartałów ( 4 ), sal wielkich ( komnat ? ) tyle co miesięcy w roku ( 12 ) i pokoi – tyle, ile jest tygodni w roku, a okien – tyle, ile dni ma rok ( 365 lub 366 ), bram – tyle co dni w tygodniu. Zamek posiadał ówcześnie równie wielkie podziemia ze stajniami, w których miały być marmurowe żłoby, lustra, a podziemnym korytarzem miał być połączony z ( nieistniejącym już ) zamkiem w Ossolinie. Strop na jadalnią miał natomiast być ze szkła i stanowić dno czegoś z rodzaju akwarium. Przyznać trzeba, iż nawet na ówczesne czasy był to wielki przepych i zbytkowność może i niegodna chrześcijanina.
Krzyżtopór możemy zobaczyć tu:
Krzyżtopór

...
Nadszedł wieczór, a my ciągle byliśmy w drodze. Po około 10-ciu godzinach dotarliśmy „na wschód od Edenu”, w okolice „chrząszcza brzmiącego w trzcinie”. O polskiej wsi napisano wiele, w tym pięknych strof poezji, o doli rolnika mniej poetycko, często zaś instrumentalnie. Nie wchodząc w tą kontrowersyjną tematyką przyznać wypada, iż przyjechalim na polską wieś w czas żniw, a dzień po przyjeździe ( tj. 12 sierpnia br. ) był bardzo fizycznie pracowity ( zebrany wcześniej tytoń należało manufakturalnie zrzucić z przyczepy i potem „nawlec” na druty – do późniejszego suszenia, taki drut z tytoniem zaś przerzucić w inne miejsce, by liście tytoniu zwiędły i straciły na wadze ). Kolejny dzień ( 13 sierpnia br ) to znów tytoń i konieczność przerzucenia ( wiadrami ) zboża z przyczepy – myślę, że żyta było kilkaset kilogramów, a praca typu „podaj dalej”.
Od tytoniowo

...
Następnego dnia, 14 sierpnia br., po pewnym „odrobieniu się” wybraliśmy się do Szczebrzeszyna, zobaczyć tytularnego chrząszcza, potem drogą „bez numeru” do Zwierzyńca. Miejsce to, siedziba Roztoczańskiego Parku Narodowego jest genealogicznie związane z rodem Zamojskich. Poza RPN w Zwierzyńcu jest działający od 1806 r. browar ( niestety nie dane mi było napić się świeżego piwa ) i kościółek na wodzie p.w. Św. Jana Nepomucena.
...
15 sierpnia br., jak co roku o tej samej porze święto kościelne, docelowo zatem „leniuchowo”, pod wieczór mała impreza, choć docelowo imprezowo wszystkim nie było.
...
16.sierpnia br. zwiedziliśmy Lublin. Lublin – duży ośrodek miejski, stolica województwa, historycznie kojarzący się Unią Lubelską, Majdankiem, kształtowaniem się zrębów „władzy ludowej” i Żukiem ( taki dostawczak ). Lubelska starówka jest trochę jak warszawska, odbudowana po zniszczeniach wojennych, zaś zamek tyle historyczny, co XIX wieczny, zbudowany na potrzeby carskiego systemu penitencjarnego ( z założenia był więzieniem ), a obecnie funkcjonujący jako muzeum.
Nasza wycieczka przypadła na czas Jarmarku Jagiellońskiego, w murach starówki trącącego cepeliadą, a w Parku Podzamcze „rycerskimi grami i zabawami”. Najciekawszym wydarzeniem imprezy był jednak pokaz ptaków drapieżnych ( pokaz sokolniczy ).
Turystycznie obeszliśmy lubelską starówkę, dziedziniec zamkowy ( muzeum było zamknięte, dostępna była tylko Kaplica Św.Trójcy, ale trzeba było czekać kilka godzin ). Nie dopytałem się natomiast o turystyczną trasę podziemną, o której planowanym otwarciu wyczytałem w przewodniku z 1998 r.
Ogólnie oceniając: poniżej oczekiwań, choć to i tak tylko dzięki Jarmarkowi Jagiellońskiemu.
...
17 sierpnia br. znów „leniuchowo”.
...
18 sierpnia br., hmm, już nie takie „leniuchowo”. Przed południem pojechałem z rodziną na cmentarz w Szczebrzeszynie, potem krótko po szczebrzeskim centrum, cerkiew, synagoga. W tym niegdyś wielokulturowym prowincjonalnym miasteczku najciekawiej, nieco surrealistycznie prezentuje się synagoga. Budynek ten po wojennych zniszczeniach odbudowano w latach 60-tych XX wieku i obecnie funkcjonuje jako gminny dom kultury. W największej sali na jednej ze ścian ukrzyżowany Chrystus, na innej ( prawdopodobnie odratowany z wojennej pożogi ) wizerunek menory a na jeszcze innej jakiś żydowski motyw, nie wiem, być może też religijny, a na podłodze, chyba przygotowany na wystawę ... wielki akt kobiecy. Mnie to urzekło, prawdziwie tolerancyjne miejsce spotkań pokoleń mieszkańców Szczebrzeszyna.
Szczebrzeszyn

...
19 sierpnia br. było „tytoniowo” jak przed tygodniem, generalnie sporo fizycznej pracy.
...
20 sierpnia br. ... chyba zachorzałem, więc relaksacyjnie
...
21 sierpnia br. - lepsze samopoczucie, zatem nieco pracy przy suszarni tytoniu w stodole :)

Epilog:
He, he, to (nie)stety koniec wakacji i powrót do codzienności. Trudno być rolnikiem na polskiej wsi, jeżeli mamy średnio do dyspozycji kilka, może kilkanaście hektarów w kilku czy też kilkunastu kawałkach, z czego część wykorzystujemy na własne potrzeby ( tak jak działkę przyzagrodową ), a tylko część na produkcję towarową albo wręcz kontraktową. Wakacje były całkiem, całkiem ... .

Zakończono 22 sierpnia 2008 r.

... ( z Kurdami w tle )

Co jakiś czas, z zadziwiającą i przerażającą powtarzalnością opinia publiczna wzrusza się konfliktami etnicznymi oraz związanymi z nimi interesami poszczególnych państw. Niejako przy okazji padają argumenty o samostanowieniu z jednej strony i nienaruszalności terytorialnej z drugiej. W niedalekiej przeszłości emocje budziły konflikty i czystki etniczne na Bałkanach, obecnie „na topie” jest Afryka i Kaukaz z wojną rosyjsko-gruzińską. W związku z pekińską olimpiadą zainteresowanie budzi też problem Tybetu i trochę w tle przestrzeganie praw człowieka w Chinach.
Wszystko to jest oczywiście ważne. W pogoni za demokracją, poszanowaniem praw człowieka i swobód obywatelskich świat zdaje się zapominać o jednym z większych „narodów bez ziemi”. Mowa oczywiście o Kurdach, kilkumilionowej społeczności zamieszkującej m.in. w Iraku i Turcji. Polskie media fakt istnienia tej „mniejszości narodowej” skwapliwie przemilczają, może dlatego, że Turcja jest naszym sojusznikiem w NATO, a pomimo tego, że jest krajem muzułmańskim daleko jej do wszechobecnych w islamskim świecie ekstremizmów. To przecież zwalczająca partyzantkę kurdyjską armia turecka jest ostoją i gwarantem laickości kraju i nieulegania wpływom religii.

W duchu praw człowieka słów kilka o Iraku. Z dzisiejszej perspektywy wiadomo już bezspornie, iż nie sprawdziły się głoszone przez USA tezy o irackiej broni jądrowej ani o bazach Al-Kaidy w Iraku. Okoliczności te musiały być dobrze znane CIA oraz innym amerykańskim i brytyjskim organom, których opinie były uwzględniane przy planowaniu „drugiej wojny w zatoce”. Jakie cechy odróżniały zatem ówczesny Irak od Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej ( zwanej Koreą Pólnocną ), Arabii Saudyjskiej czy też Chin ??? Korea Północna jest co prawda zacofanym, wygłodzonym pariasem Azji i wstydem świata, ale ma, co można z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością stwierdzić, broń jądrową, a jej społeczeństwo i armia ślepo ufa przywódcom. Arabia Saudyjska i Chiny też nie są światowymi liderami w poszanowaniu praw człowieka. Arabia Saudyjska ma jednak z jednej strony niebagatelne złoża ropy naftowej, z drugiej zaś nie prowadzi polityki, która w jakikolwiek sposób zagrażałaby Zachodowi. Chiny natomiast mają rozwijającą się w fantastycznym tempie gospodarkę i wielki rynek zbytu ( oraz są tzw. mocarstwem nuklearnym ze sprawną armią, co jednak nie ma w tej sprawie większego znaczenia ). Żadnej z tych cech nie miał Irak przełomu XX/XXI wieku, wręcz odwrotnie. Irak jest natomiast państwem, które posiada jedne z największych nieeksploatowanych złóż ropy naftowej.
Krytycznie, ze wstydem należy też spojrzeć na udział Polski w tej wojennej awanturze.

środa, 20 sierpnia 2008

Wilno

Wilno, stolicę Litwy i pobliskie Troki odwiedziłem z kolegą 5/6 sierpnia br. Wilno zamieszkuje przeszło 500.000 mieszkańców, w Trokach mieszka ok. 7.000 ludzi, co nie czyni z żadnego z tych miast wielkim, przy czym pamiętać należy, że całą Litwę zamieszkuje niespełna 4 miliony mieszkańców. Tyle obmierzłej statystyki.
Do Wilna wyjechaliśmy z Warszawy autobusem intercity z ok. 90-minutowym opóźnieniem, na byłej granicy ( Polska i Litwa są w strefie Schengen ) co prawda autobus się zatrzymał, ale tylko na przysłowiowe „siku” - są tam ogólnodostępne toalety. Na Litwie zatrzymywaliśmy się jeszcze w Kownie, koło dworca kolejowego. Przejazd w jedną stronę to równowartość 22 euro.
Wilno to miasto niezliczonych kościołów i cerkwi, gdzie nowoczesność miesza się z tradycją i demonami przeszłości. Demony Litwy to jej historia. Każdy, kto ją choć trochę zna, wie, że od XIV do XVIII w. pozostawała w ścisłym związku państwowym z Polską, zwaną Rzeczpospolitą Obojga Narodów, potem wchodziła w skład imperium rosyjskiego, po odzyskaniu niepodległości po I wojnie światowej również ówczesna II Rzeczpospolita „urwała” Litwie kawałek terytorium wraz z jej stolicą – Wilnem. Gdzieś w zaszłościach tli się jeszcze pewnie niechęć do Niemiec ( jako mentalnego kontynuatora zakonu krzyżackiego ). Dziś w Polsce do wydarzeń najnowszej historii rzadko się wraca, jednakże wileńskie nekropolie i historia jednoznacznie identyfikują nas – Polaków, jako najeźdźców, okupantów, stawiając na równi z imperium rosyjskim ( niezależnie od tego, czy to carat czy też okres władzy radzieckiej ). Pomimo wszystko samo Wilno jest jednakże bardzo polskie, odnoszę wrażenie, że w Europie, po miastach w Polsce, to właśnie w Wilnie można się najłatwiej porozumieć po polsku.
Wjeżdżając do Wilna wysiadamy na przystanku przy dworcu kolejowym. Sam dworzec jest dość przestronny i czysty, w odróżnieniu do naszych jest tu też mały sklep samoobsługowy jednej z litewskich sieci handlowych ( Maxima ). Panom nie polecam natomiast dworcowej ubikacji ( WC ), bo o ile pisuary są normą, to muszli klozetowych nie uświadczyłem, są natomiast tzw. stójki, czyli dziury w podłodze, w czymś w rodzaju brodzika, gdzie kucając należy dopełnić reszty formalności. Podobno to „wschodni” obyczaj. Obok dworca jest placówka banku „Parex”, gdzie można wymienić złotówki na lity. Nocleg w Wilnie zarezerwowaliśmy tu: http://www.wilnonoclegi.net/?gclid=CN3U_c67nJUCFQTklAodFnujfw . W tym samym czasie u naszego gospodarza było jeszcze kilka polskich rodzin i nie potrafię określić ich standardu lokalowego, natomiast naszym czuję się zawiedziony. Właściciel poinformował mnie, że może nam wynająć pokój z łóżkiem małżeńskim i łazienką lub pokój z dwoma łóżkami, ale z łazienką „na korytarzu”. Wybraliśmy tą drugą wersję i okazało się, że pokój, to chyba przerobiony frontowy ganek, a do łazienki trzeba wychodzić na zewnątrz budynku, do drugiego wejścia i tam zejść do piwnicy. Pomimo tego, że nasz pokój odbiegał swoim standardem od pozostałych, nie została nam obniżona cena ( 60 litów/doba ).
Zwiedzanie Wilna rozpoczęliśmy od narodowej nekropolii Na Rossie. Zwiedzenie tego cmentarza to swego rodzaju patriotyczny obowiązek, ale też dla lubiących tego typu miejsca, niezła frajda. Cmentarz założono w końcu XVIII wieku, przed głównym wejściem pochowano żołnierzy polskich walczących o polskie Wilno w latach 1919-1920 oraz matkę J.Piłsudskiego z sercem Marszałka Polski. Cmentarz właściwy, położony na wzniesieniu, to w przeważającej części zaniedbany zabytek. Wynika to pewnie z tego, że większość grobów pochodzi sprzed 1945 r., a po II wojnie światowej znaczna część Polaków przyjechała na tereny obecnej Polski w ramach repatriacji. Sporo nowych, już litewskich grobów jest natomiast w niżej, po drugiej stronie ulicy, położonej nowszej części cmentarza. Tam też znajdziemy dowody litewskiego patriotyzmu i stosunku do polskiej obecności w Wilnie w XX-leciu międzywojennym oraz ważnych wydarzeń historycznych ( w tym II wojny światowej ).
Z cmentarza Na Rossie poszliśmy na wileńską starówkę. Tamże oczywiście Ostra Brama niedaleko której stoi kościół p.w. Św. Teresy, gdzie nabożeństwa odprawiane są w języku polskim. Dalej ulicą Ostrobramską koło cerkwi Św.Ducha, Wrót Bazyliańskich i kościoła Św.Kazimierza pod Ratusz ( na pl.Ratuszowym ). Idąc dalej ulicami Wielką i Pilies dochodzimy do cerkwi Piatnickiej, obok której jest nieduży park. W tym parku, vis a vis polskiej ambasady można się latem napić litewskiego piwa ( mnie smakował Zvyturys ). Z zabytków o niesakralnym charakterze warte uwagi są oczywiście: wileński uniwersytet, Muzeum Zamku Górnego z wieżą Giedymina . Zasadą na Litwie jest odpłatność za zwiedzanie zabytków, choć przy obecnym kursie złotówki w stosunku do euro i lita nie są to duże wydatki. Jako ciekawostkę dodać można, że w czasie naszego pobytu prowadzono prace remontowe i konserwatorskie w Bastei, gdzie dzięki oratorskim talentom mojego kolegi zostaliśmy wpuszczeni po uiszczeniu przysłowiowych 5 litów „ode łba”.
O sakralnym Wilnie powiedzieć można, że „gdzie nie spojrzeć, na horyzoncie widać kościół lub cerkiew”. Wileńskie kościoły dzielą się na pootwierane i pozamykane, odrestaurowane i takie w których ślady przeszłości są wyraźnie widoczne. Warto zobaczyć wzmiankowane wcześniej kościoły Św.Teresy, Św.Kazimierza czy też cerkiew Św.Ducha oraz niewzmiankowaną wcześniej katedrę, te są bowiem względnie zadbane, odrestaurowane. Warto też zobaczyć kościół Bernardynów, gdzie wyraźnie widać „ząb czasu i wydarzeń”. W czasie naszego pobytu zamknięte były natomiast kościoły Św.Anny, Św.Mikołaja i choć zapewne są zabytkami sztuki sakralnej, nie mieliśmy okazji obejrzeć ich wnętrza.
Z wileńskich ciekawostek: zwiedzając starówkę warto odwiedzić „Zarzecze”, dzielnicę bohemy, do której prowadzi most obwieszony wygrawerowanymi kłódkami, chodząc po starówce udajmy się jeszcze pod Pałac Prezydencki, gdzie ... od bocznej ulicy możemy zajrzeć na jego dziedziniec. Sam pałac może nie wyróżnia się niczym szczególnym, od naszego odróżnia go jednak powszechna dostępność. Zarówno przy Pałacu Prezydenckim, jak też przy ambasadach państw europejskich ( m.in. Francji, Szwecji, Austrii, Polski ) nie zauważyłem żadnej ochrony, Policji, czy też jakichkolwiek służb mundurowych. Po schodach prowadzących do Pałacu Prezydenckiego można po prostu przejść ( ot, taka demokracja ), a w bramie przy Ambasadzie Francji jest knajpa, gdzie można się napić litewskiego piwa. I choć z naszej perspektywy to może dziwne, ale widziałem spacerowiczów na schodach Pałacu Prezydenckiego i ludzi pijących piwo przed wejściem do Ambasady Francji.
Czas na Troki. Troki to kilkutysięczne miasto w odległości około 30 kilometrów od Wilna. Dojechać tam możemy autobusami z dworca autobusowego za cenę 5/6 litów ( dworzec autobusowy jest położony „o rzut granatem” w lewo od dworca kolejowego ). Z dworca autobusowego w Trokach jeszcze spacerek półwyspem w kierunku zamku. Po drodze mijać będziemy cerkiew, wiejsko wyglądające domy mieszkalne i prawie współczesne bloki. Do zamku w Trokach prowadzi most przez wody jeziora Galwe, zaś jego świetność to przełom XIV/XV wieku. Sam zamek jest jak warszawska starówka, tworem XX wiecznej odbudowy, do ruiny doprowadzili go ostatecznie Rosjanie w XVII wieku, i dopiero w latach 50-tych XX wieku podjęto „dzieło odbudowy”. Pomimo to zamek wart jest zobaczenia, już choćby z tej przyczyny, że okres jego świetności to początki litewsko-polskiej unii państwowej, zaś jego budowa nieodłącznie związana jest z osobą Wielkiego Księcia Witolda. Na zamku jest niewiele pamiątek z tamtego okresu, ciekawe są wystawy związane z historią Litwy. Trudno mi opisać wrażenia innych zwiedzających zamek Polaków ( a stanowią znaczną część turystów na Litwie ), ale ja zauważyłem, iż fakty historyczne – pomimo wspólnej historii – różnie są akcentowane i chyba trochę odmiennie oceniane. Litwini znacznie mniejszą wagę przywiązują do Rzeczpospolitej Obojga Narodów bardziej akcentując odmienności, a polskość po I wojnie światowej oceniają przez pryzmat okupacji wileńszczyzny.
O litewskim jedzeniu i piciu nie mogę natomiast udzielić bliższych informacji, a to z prostej przyczyny. Nie jedliśmy nic takiego, co mnie kojarzyłoby się jednoznacznie z Litwą, choć i fast foody omijaliśmy wielkim łukiem. Polecam natomiast litewskiego Zvyturysa, piłem też Kalnapillisa, ten gatunek piwa mi nie odpowiada.
O Litwie i Litwinach jeszcze jedna uwaga. Narodowi temu brakuje bohaterów narodowych, stąd przywoływanie takich postaci jak lotnicy: Darius Steponas i Girenas Stasys, którzy zginęli w czasie lotu z Nowego Jorku do Kowna w 1932 r. Historia tego lotu świadczy raczej o braku odpowiedzialności, niż o bohaterstwie.
Niektóre zaprezentowane informacje, szczególnie te o treści religijnej mogą być nieścisłe. Z uwagi na wyłącznie informacyjny, niewiążący charakter bloga każdą informację należy zatem zweryfikować we własnym zakresie. Nasz „wypad” był krótki, wręcz weekendowy, zobaczyliśmy jednak najważniejsze zabytki Wilna i zamek w Trokach.

Turystyczne zdjęcia w Wilna i okolic są tu:
Wilno