mojacukrzyca.org

Moja Cukrzyca (mojacukrzyca.org)

poniedziałek, 24 listopada 2008

czeska Praga - part. 2

Opuścilim zamek na Hradczanach i jak rzekłem wcześniej ulicą loretańską doszlim na Strahow. Warta obejrzenia jest biblioteka w norbertańskim klasztorze na Strahowie, wstupne niestety płatne :). Po uczcie ducha przyszedł czas na ucztę ciała. Vis a vis stahowskiego klasztoru jest browar z knajpą ( coś a la nasz Spiż, tylko znacznie starsze ). Własne piwo ( Śv.Norbert ) lepiej wygląda niż smakuje, obiadek taki sobie - miałem nadzieję na knedliczki, a tu brambory z kurakiem, środek też na średnim poziomie. Lokal zrobiony raczej pod turystów i "lokali" lubiących piwo o oryginalnym smaku.
...
minęło już trochę czasu i nie pamiętam dobrze chronologii, czytających o wybaczenie proszę :).
Po obiadku Loreta, tamtejsze sanktuarium maryjne z Diamentową Monstrancją ( w środku nie wolno niestety fotografować !!! ). Jako, że Czesi nie są nadmiernie religijni, to i tłoku nie było. Stamtąd już tylko Nerudovą na Malostranską nam., trochę fotek po drodze, praskiej historii i na Most Karola. Myliłby się ten, kto myśli, że było urokliwie. Skromnie ujmując było tłoczno a most w renowacji. Dalej nasza przewodniczka niewiele mówiąc, a szybko idąc przeprowadziła nas przez St.Mesto na Vaclavske nam. Tu piwo po 90 CZK za 0,5 litra i pod pomnik, a dalej do Hotelu "Golf" na imprę :).
Ostatniego dnia wycieczki było "staro-religijnie", zwiedzanie zaczęliśmy od Josefova, dzielnicy, gdzie kiedyś mieszkali Żydzi. Z miejsc wartych uwagi niech wymienię zabytkowy cmentarz żydowski i Synagogi Staro-Nową, Pinkasa i Hiszpańską. Nasz przewodnik twierdził, że w Czzechach była prawdziwa okupacja i prześladowania żydów, a w Teresinie był prawdziwy obóz koncentracyjny, ale nie potrafił podać, ilu ludzi tam zmarło. Magia niewiedzy :(. Stamtąd już tylko krok na Staromestske nam, pod Staromest.Radnice zobaczyć zegar Orloj ( po drodze oczywiście uproszczone zwiedzanie St.Mesta ).
Na koniec pobytu w Pradze obiad "U Fleku" i pa, pa.

Praga

czwartek, 13 listopada 2008

Warszawa cz.2

Minęła właśnie 90-ta rocznica odzyskania niepodległości przez Polskę. Przyjęta nazwa Rzeczpospolita Polska oznacza oczywiście republikę. Przy tej okazji kilka uwag prywatnych. tegoroczne obchody jawią nam Józefa Piłsudskiego jako męża opatrznościowego, osobę, bez której odzyskanie niepodległości nie byłoby możliwe. Nic bardziej złudnego.
Odzyskanie niepodległości przez Polskę to splot korzystnych okoliczności związanych z przegraną Niemiec i Austro-Węgier w I Wojnie Światowej, rosyjską rewolucją i dążeniami polskich patriotów ( bynajmniej, nie tylko Józefa Piłsudskiego ). Dążenia te, bez dwu wcześniej opisanych wydarzeń odniosły by prawdopodobnie skutek podobny do wcześniejszych.

Na tegorocznych obchodach nie byłem, fotki z zeszłego roku:

Dzień Niepodległości AD 2007

niedziela, 2 listopada 2008

Pszczyna ( ponownie )

... czyli, po wtóre epilog do "polszczyzny swojszczyzny". Tym razem na jesiennie, bo 18 października 2008 r. i wyłącznie parkowo. Obeszlim park przy pszczyńskim pałacu, który wart jest odwiedzin. Tego dnia miało w nim zresztą sesję foto kilkanaście par młodych, co jest chyba samą z siebie dobrą reklamą.
Niedaleko, za drogą jest też inna lokalna atrakcja - Zagroda Żubrów. Nazwa wskazywałaby, iż zobaczymy tam tylko żubry ( takie europejskie bizony ). Żubry co prawda rzeczywiście są, ale tylko dwa i raczej niechętne współpracy z turystami. Nazwa "Zagroda Żubrów" jest zresztą nieco myląca, a "mini ZOO" byłoby zbyt prowincjonalne. Poza żubrami są inne kopytne ( jelenie, sarny, itp ) i rzadkie wodne ptaki. Całość godna polecenia rodzicom z milusińskimi :).
Dla wścibskich: park gratis, żubry: 6/3,5 PLN.

Święto Zmarłych

Święto Zmarłych, czas zadumy i refleksji, nieco melancholii, szczypta rodzinnego blichtru i doroczna smutnawa pańszczyzna.
Lubię cmentarze, pewnie dlatego, że zmarli nie mówią :), a bardziej poważnie, pewnie dlatego, że świadczą o naszej przeszłości i przemijaniu, stanowią o tym, kim jesteśmy.
Już dawno temu wygłosiłem tezę, że Święto Zmarłych to najbardziej polskie, rodzinne święto. Uwielbiamy własną, pełną mniej lub bardziej potrzebnych ofiar martyrologię, naszą piękną historię, w której więcej romantycznych i zmarłych bohaterów, niż "pracy u podstaw". Dziś też wolimy groteskowe protesty i całkiem poważnie wygłaszane pretensje do kogoś, kto nam coś zabrał, albo czegoś nie dał.
Dobrze jak rodzinę, tą bliższą i dalszą widujemy częściej niż rzadko. Często się jednak zdarza, że okazją do rodzinnych spotkań są śluby ( które się wszakże skończyć kiedyś muszą ) i pogrzeby ( które ... zacząć się muszą ).
Idąc na cmentarze palimy znicze, zanosimy chryzantemy, czasami się pomodlimy. Niewielu z nas o "jako-tako" wyrobionej moralności przyszłoby do głowy na cmentarze nie pójść, albo też czas na cmentarzu spędzić inaczej ( ot choćby wypić przy grobie "po jednym" za zmarłego ). "Odwiedzamy" zatem całkiem bliskich, choć nieżywych krewnych, ludzi, których lepiej lub gorzej, ale osobiście znaliśmy, a wreszcie tych,z którymi łączy nas ... człowieczeństwo. Znicze palimy na grobach i pod cmentarnymi krzyżami. Te ostatnie symbolizują wszystkich tych ludzi i te miejsca, gdzie chcielibyśmy albo powinni być, a z równych względów być nie możemy.

Nekropolis

czwartek, 30 października 2008

... bardziej elokwentni powiedzieli

Słuchasz Boga - jesteś człowiekiem wierzącym, rozmawiasz z Bogiem - jesteś chory psychicznie ( podobno dr Huose ).

Dobre przepowiednie i sny spełniając się rzadko lub wcale, złe - zawsze ( ??? ).

środa, 15 października 2008

Czechy ( Kutna Hora i praski wstęp )

Czechy, państwo w środkowej Europie, ok. 10 mln. mieszkańców, członek Unii Europejskiej i układu z Schengen ( odcinek między Katowicami a Brnem większość przespała :), bo wyjazd był kole 5-tej AM ). Jesienią 2008 r. mieliśmy przyjemność uczestniczyć z żoną ( slojka ) w dużej grupowej wycieczce do czeskiej Pragi. Było nas przeszło 60-siąt osób i jak na tak dużą grupę organizator sprawdził się logistycznie, byliśmy tylko nieco zabiegani. Bilety wstępu to łączny koszt ok.1400 CZK.
Pisząc o Pradze myślę oczywiście o stolicy Czech, a nie prawobrzeżnej Warszawie :).
Zanim jednak o Pradze i widzianej wcześniej Kutnej Horze, słów kilka, mniej lub bardziej znanych prawd o Czechach. Nawet małe dzieci wiedzą, że Czechy na nasz południowy sąsiad, znają też legendę o Lechu, Czechu i Rusie, choć prawdy w niej tyle co w mitach greckich. Czesi to pragmatycy, tak jak nie prowadzili wojny z Niemcami ( III Rzeszą ), tak też podobno nie przeprowadzali dekomunizacji ulic uznając, że z jednej strony to ich historia, a z drugiej duże i zbędne koszty. Czeski pragmatyzm to też, pomimo „praskiej wiosny”, mała stabilizacja gospodarcza w epoce socjalizmu. Równie zdroworozsądkowo kalkulując, zwracali „zagrabione” mienie, ale roszczenia można było zgłaszać tylko przez 15 lat. Kolejną dość znaną cechą Czechów jest ateizm oraz pozostawanie kościołów i związków wyznaniowych „ na garnuszku państwa”. Osoby duchowne otrzymują od państwa pensje ( wynagrodzenie ). Za taką sytuację powszechnie obwiniany jest oczywiście komunizm, choć ten tylko wykorzystał „co mu dano w darze”. Historycznie rzecz ujmując na terenach Czech od końca średniowiecza pojawiły się nowe ruchy religijne głównie pod auspicjami Jana Husa, czeskiego bohatera narodowego, reformatora języka czeskiego i religijnego, spalonego na stosie w 1415 r. Sto lat później w europie dochodzi do rozłamu w kościele katolickim ( reformacja, M.Luter, itd. ), a niedługo później zapoczątkowany został ruch kontrreformacyjny w ramach kościoła katolickiego. Już w XVI wieku Czechy wchodzą w strefę wpływów katolickich Habsburgów, co w konsekwencji doprowadziło w 1618 r. do wybuchu wojny 30-letniej, której kolejną konsekwencją było ponowne, przymusowe narzucenie katolicyzmu ( zgodnie z dewizą: cuius regio, eius religio ). Jako, że człowiek z natury nie lubi, jak narzuca mu się wiarę i poglądy, Czesi stali się ateistami, pewnie dlatego, by nie prowokować rządzących krajem. Takiego stanu rzeczy nie zmieniło bynajmniej odzyskanie, co prawda na krótko w 1918 r., niepodległości, bo już w latach 1945/48 ówczesna Czechosłowacja dostała się w strefę wpływów radzieckich.
Równie „pokręcona” jest historia państwowości czeskiej. Związek z Habsburgami zaowocował z czasem faktycznym podporządkowaniem Czech na kilkaset lat monarchii austriackiej ( Czechy przestały istnieć jako samodzielne państwo ). Z dniem 1 stycznia 1993 r. doszło do kolejnego „rozwodu” Czechów i Słowaków, powstały dwa odrębne państwa.
...
Praga ( oryg. Praha, nie mylić z prawobrzeżną Warszawą ) duże i piękne miasto położone nad Wełtawą, stolica Czech, którą zamieszkuje dużo, bo ok. 12% ludności państwa. Walutą Czech w dalszym ciągu pozostaje korona czeska ( CZK ) wymienialna w polskich kantorach, jak też na terenie Czech ( w Polsce 1 CZK to ok. 0,14/0,15 PLN, tam za 1 PLN dają ok. 6 CZK ).
Wycieczkę do Pragi zaliczyliśmy z żoną Joanną w dniach 10/12 października 2008 r.
Zanim jednak dotarliśmy do Pragi mieliśmy okazję w dość dużym tempie zwiedzić Kutną Horę, nieco ponad 20-tysięczne miasto położone w kraju środkowoczeskim, którego rozwój jest związany ze złożami rud srebra. Obecnie ów gród słynie ossuarium w Sedlcu ( Kapilca Czaszek ) i Starego Miasta. Dane nam było, choć w ekspresowym tempie zwiedzić jego część z kościołem Św.Barbary, widzielim też kamienną gotycką i ciągle sprawną studnię. Było szybko i "trupio" jakby trochę :)

Kutna Hora


Dalej przez czeskie wsie, miasteczka i miasta dojechalim do Pragi. Tam na suburbii małe zakupki, czekolada "Studencka" , alkohole przeróżnej maści: Pilsner Urquelle, Becherovka, ... coś jak wspomnienie dawno niewidzianego socjalizmu, choć satysfakcja z zakupów znacznie większa, ego wzrosło wraz z kursem waluty.
Byłem w Pradze prawie 20-cia lat temu, przyznam, że trochę się zmieniła, choć nie tak bardzo.
W Pradze zakwaterowano na w hotelu "Golf" przy ul.Plzenskiej. Chwilę potem na przywitalne praskie dobranoc kolacja " U Starej Pani" ( "U Stare Pani" ) na Starym Mieście. Niestety obyło się bez knedlików, było za to piwo.
... z ciekawostek... Tam jest taki zwyczaj, że do obiadu, kolacji pije się piwo, które jest traktowane jak napój, a nie alkohol i inaczej oceniane. U nas tradycyjnie wszystkie alkohole oceniamy po "woltach", średnio polskie piwa mają ok. 5,5 % ( mowa oczywiście o tzw. lagerach, piwach jasnych, pełnych ). W Czechach natomiast piwo jest oceniane przez pryzmat ekstraktu, Czesi znają piwa 8 %, 10 % i 12 % ( również w tym zakresie mowa o piwach jasnych pełnych, tzw. lagerach ), tam popularne są chyba też małe browary prowadzone przy np. restauracjach ( np. U Fleku, Sv.Norbert )...
Wracając do meritum, czyli wycieczki. Po wspomnianej kolacji "zajęcia w podgrupach" i ... tak zakończył się dzień pierwszy :).
Dzień drugi zaczął się bardzo standardowo :), śniadaliśmy ze "szwedzkiego" stołu, a koło 9-tej wyruszyli na podbój Pragi, na Hradczany. W autobusie rozdano wycieczkowiczom takie małe odbiorniki radiowe ( o zasięgu odbioru ok.25 metrów, przy sprzyjających warunkach ) i słuchawki. Potem okazało się, że nasz przewodnik, Peter ma nadajnik i jest nie dość, że polskojęzyczny, to jeszcze bardzo sympatyczny. Prowadził nas przez Pragę z przysłowiowym "jajem", takie tam legendy, półprawdy i historycznie zweryfikowane prawdy, a na deser trochę dowcipów - konkludując, super zwiedzanie. Zamiast tłoczyć się wokół niego, można było spokojnie zwiedzać trzymając się grupy i słuchać :). Takie profesjonalne rozwiązanie dla masowej turystyki.
Wróćmy zatem do praskiego zespołu zamkowego. Prazski hrad ( przez polskich turystów określany swojsko Hradczanami ) pełni dwojaką funkcję, jest jednym wielkim zabytkiem, ale też pełnią rolę siedziby Prezydenta Czech.
... z ciekawostek ... Hradczany :) są zatłoczone jak niegdysiejszy, przysłowiowy targ, a dziś hipermarket przed Wigilią Bożego Narodzenia, tyle, że tłum wygadany jak wieża Babel, na wejście do obiektów też trzeba poczekać ( ktoś pamięta jeszcze naprawdę długie kolejki ? ), albo mieć "farta" :)...
Na Hradczany :) wchodzimy od Prasneho Mostu, nad Jelenim prikopem ( prawdziwe jelenie zjedli podobno już dawno temu Francuzi ) czyli jakby trochę od kuchni. Pamietać jednak trzeba, iż zamek poza funkcją muzealną jest też siedzibą Prezydenta Czech. Po przejściu przez II- szy dziedziniec ( nadvori ) i jedną z bram wchodzimy na III-ci dziedziniec, gdzie czekamy w wielkiej kolejce, by na jej końcu wejść do Katedry Św.Wita ( Katedrala sv.Vita ) . Katedrę zwiedza się darmo, ale to nie wynik uprzejmości Czechów, a dłuższego sporu między czeskim kościołem a Prezydentem Czech. Zabytek wart odwiedzenia szczególnie polecany osobom związanym ze sztuką, z zainteresowaniami gotykiem. Katedra jest bowiem oryginałem, jej wygląd nie ucierpiał wskutek konfliktów miedzyludzkich. Po wyjściu ze świątyni ( nie pamiętam, czy jest to już tylko muzeum, czy też "czynny" przybytek kultu religijnego ) przeszliśmy obok budynków służących Prezydentowi Czech na plac Św.jerzego ( Nam. U sv.Jiri ) gdzie zwiedziliśmy Bazylikę Św.Jerzego ( Bazilika sv.Jiri ), najstarszy, romański kościół na terenie zamkowym. Tu niestety wstęp był już płatny. Po tej religijnej "Uczcie" coś dla ... ducha, czyli Złota Uliczka ( Zlata ulicka ). Złota Uliczka, kiedyś pierwotnie siedziba rzemieślników, straży zamkowej, z czasem miejskiej biedoty. Do zmiany image'u już w XX wieku przyczynił się m.in. znany prażanin Franz Kafka. Domki przy uliczce przestały pełnić rolę mieszkalną w latach 50-tych XX w., obecnie służą działalności turystyczno-handlowej. Ze Złotej Uliczki przy wieży daliborskiej dotarliśmy przed Pałac Lobkowiczów ( m.in. tej rodzinie zwrócono mienie ), który jednak nie był przewidziany w programie zwiedzania. Stamtąd ogrodami "Na Wałach ( zahrada Na Valech ) przed wejście do zamku, ... tylko jeszcze parę fotek zamglonej panoramy Pragi, miniatury wieży Eiffla. Trochę to szybko jak na moje 40-letnie nóżki :). Z ogrodów weszliśmy już tylko do Starego Pałacu Królewskiego ( Stary kralovsky palac ). Ciekawostką budowli jest wielka, pokryta drewnianą podłogą sala, w rozgrywano m.in. turnieje rycerskie z udziałem jeźdźców. Do sali prowadzą specjalne, jak to tam mówią "konne" schody. Z tego pałacu już tylko "rzut beretem" na główny, czyli I-szy dziedziniec i ... papatki praskiemu hradowi.
Nie wdając się w romantyczne rozważania o pięknej Pradze zauważyć warto, że obiadu jeszcze nie było, a nam przyszło maszerować dalej.
Dalej, dalej, dalej, przez plac Hradczański ( Hradcanske nam. ) zerkając tylko na Pałace: Arcybiskupi i Schwarcenberski ulicą Loretańską doszliśmy do biblioteki na Strachowie, ale o tym "kiedy indziej".



Informacje podane w tekście pochodzą z ogólnie dostępnych źródeł oraz od naszego czeskiego tłumacza Petra.

środa, 17 września 2008

Warszawa cz.1

Pasjonatom militariów Warszawa proponuje kilka ciekawych, wartych obejrzenia miejsc. Dziś o jednym z takich z takich miejsc, Muzeum Polskiej Techniki Wojskowej przy ul.Powsińskiej 13. Muzeum to, jak wiele polskich placówek muzealnych otwarte jest w "godzinach pracy", zwiedzenie go w tygodniu roboczym jest zatem nieco utrudnione, ma jednak zaletę mało polskim muzeom znaną, jest darmowe. Wchodząc do MPTW na ekspozycji plenerowej widzimy całą galerię wozów bojowych używanych przez Wojsko Polskie od II wojny światowej z oczywistą przewagą tych powojennych. Do obejrzenia są m.in. czołgi T-34, działa samobieżne, czołgi T-54/55, w tym chyba jeden z ostatnich modeli ( bodajże T-55M ), jest polska rzadkość czyli ciężki czołg typu IS-2 lub IS-3 i niemiecki Leopard I. Po przejściu paru kroków stajemy na wielkim placu, gdzie stoi sprzęt radiolokacyjny, samoloty MIG różnych typów od popularnej przed laty 15-ki, broń przeciwlotnicza od karabinów p-lot do armat p-lot i jeden śmigłowiec Mi-24 oraz reflektor p-lot. Niestety na wozy bojowe nie można wejść.
Muzeum mieści się w XIX wiecznym rosyjskim Forcie IX Czerniakowskim.
Poza opisaną ekspozycją plenerową, we wnętrzach fortu możemy zobaczyć zbiory broni ręcznej, odznaki, proporce oraz samochód pancerny PSZ i przedwojenną tankietkę. Natomiast przed fortem vis a vis wozów bojowych ( czołgów ) jest sprzęt "niezrzeszony", m.in. armata z okrętu podwodnego, a przy samej ulicy armaty i haubice z kilkudziesięcioletniej historii polskiego oręża.
Miejsce jest zatem niewątpliwie godne polecenia, choć trochę brak oka managera.


Od Muzeum Polskiej Techniki Wojskowej


Tak na marginesie, to wydaje mi się, że muzeum kiedyś nazywało się Muzeum Techniki Wojskowej i ta nazwa była właściwsza, oddawała standard jego zbiorów.

piątek, 12 września 2008

Warszawa ( prolog )

Do Warszawy przyjechałem 21 stycznia 2007 r., jak większość "obcych" do pracy, choć jej nie poszukiwałem. Praca moja to biuro i ... ludzkie sprawy, a tu gdzie pracuję było jej wtedy bardzo dużo. Pewne zaległości udało się nam jednak załatwić i dziś pracujemy na bieżąco. W Warszawie zamieszkałem w Falenicy, to najdalej na południe położona część warszawskiej dzielnicy Wawer. Jaka jest Warszawa, ... nie wiem, nie wiem czy ktokolwiek to wie. Zawsze mieszkałem w dużych aglomeracjach miejskich, więc mnie nie przeraża, nie dziwiło mnie też to, że do pracy mam 20 km. Po pracy można wyjść na spacer po jednym z wielu warszawskich parków, można pójść do kina lub teatru ( jeśli fartownie uda się nam kupić bilet ) albo też możemy zrobić ekskluzywne lub plebejskie zakupy. Dla lubiących turystykę zmotoryzowaną mamy dojazd do Falenicy autobusem ZTM linii 521, w dobrych warunkach trasa z centrum do pętli ( tak, dalej już nie ma Warszawy ) zajmie nam 35-40 minut, ale jechałem już ponad 90 minut. W tym zakresie Warszawa oferuje nam jednak znacznie więcej niż inne miasta, są przecież jeszcze tramwaje, metro, jest też lotnisko. Tramwaje mają tę zaletę, że nie stoją w korkach, metro zaś tą, że nigdy się nie spóźnia, nie można się w nim też zgubić. To, że metro nie ma spóźnień wynika z braku rozkładu jazdy, pociągi jeżdżą co kilka, może kilkanaście minut. Zgubić się natomiast nie można z bardzo prozaicznej przyczyny, linia jest jedna i jak mówi warszawski dowcip, metro można reklamować na długopisie. Nigdy się zatem nie zgubimy i zawsze dotrzemy na miejsce.
Tyle może przydługiego wstępu.

Od Warszawa

piątek, 22 sierpnia 2008

polszczyzna - swojszczyzna

Prolog:
Nasze krajowe wakacje to jakby dwa etapy. Pierwszy z nich, nazwany przeze mnie prologiem, to zwiedzanie Muzeum Zamkowego w Pszczynie. Spytacie czemu prolog, myślę, że powody są nie mniej niż dwa. Pierwszy to data wycieczki do Pszczyny – na dzień przed wyjazdem na „wakacje”. Drugi to skojarzenie z tytułem, historia pszczyńskiego zamku, to ani polszczyzna, ani swojszczyzna. Muzeum Zamku w Pszczynie i przyległy park zwiedziliśmy 10 sierpnia 2008 r. Wizytę tą trzeba będzie powtórzyć.
Pszczyna


Rozwinięcie:
Nasze krajowe wakacje. „Polszczyzna – swojszczyzna” dlatego, że wyjechaliśmy na obszar etnicznie i historycznie polski. Wakacje rozpoczęliśmy 11 sierpnia 2008 r. zwiedzając „z okien samochodu” Ogrodzieniec ( zwiedzone w innym terminie, najbardziej znane i efektowne ruiny zamku na Jurze Krakowsko Częstochowskiej ). Opuszczając Wyżynę Krakowsko – Częstochowską zajechaliśmy do Nagłowic, gdzie zwiedziliśmy Dworek Mikołaja Reja i pognali dalej.
Od Nagłowice

Jadąc drogą krajową nr 7 przed Kielcami zjechaliśmy do Chęcin. Ruiny te zna każdy, kto choć raz jechał krajową „siódemką” do Kielc lub z Kielc, trzy zamkowe wieże są wyraźnie widoczne dla kierujących i pasażerów samochodów. Zamek w Chęcinach wbudowano na przełomie XIII/XIV wieku, po czym służył on różnym celom, stanowił miejsce przechowywania skarbca gnieźnieńskiego w 1318 r., Jagiellonom służył jako miejsce odosobnienia możnych ( zwykle członków rodziny panującej ) oraz jako więzienie. W 1554 r. przebywała tu m.in. królowa Bona ze swym skarbem, który później wywiozła do Włoch. Od XVI wieku zamek podupadał, za jego ostateczny upadek odpowiedzialni są natomiast Szwedzi ( wojny polsko-szwedzkie toczone w XVII i XVIII wieku doprowadziły też do ruiny większość, jeśli nie wszystkie zamki Szlaku Orlich Gniazd ). Ruiny zamkowe zabezpieczono, dokonując też niezbędnych prac adaptacyjnych, restauratorskich oraz archeologicznych od lat 40 – tych do lat 60 – tych XX wieku, oraz w latach 80 – tych i 90 – tych XX wieku. Ruiny zamkowe dostępne są dla zwiedzających odpłatnie ( 4 zł dorosły, 3 zł dziecko ), po zamkiem znajduje się też odpłatny parking ( 5 zł ).
Chęciny

Za Chęcinami, na naszej trasie znalazło się, co przyznaję, jedno z gorzej oznakowanych dużych polskich miast - Kielce. Wjechać do Kielc jest łatwo, ale wyjechać z niego i to w założonym kierunku już bardzo trudno. Nie wiem, czy winą obarczać włodarzy miasta, rządzących województwem, czy może jeszcze inne podmioty, ale to wielki skandal, by przez stolicę województwa i dużego regionu przejeżdżać tranzytem „na czuja”. Gdy to już jednak już szczęśliwie uczyniliśmy jadąc drogą krajową nr 74, parę kilometrów przed Opatowem znów zboczyliśmy z trasy zaintrygowani drogowskazem zachęcającym do zwiedzenia zamku Krzyżtopór. Ruiny tego ufortyfikowanego pałacu znajdują się w niewielkiej wsi Ujazd ( droga nr 758 ). Również i te ruiny, polskim zwyczajem udostępniane są odpłatnie ( 6 zł dorosły, 4 zł dziecko ), ale parking jest już gratis. Obok czynny długo sklep i dostępne WC, ogólnie jak na polską wiejsko- i agroturystykę powyżej średniej. Wracając do ruin i ich historii przyznać trzeba, iż jest lepiej niż tylko interesująco. Zarówno historia Krzyżtoporu jak i jego architektura odbiega bowiem znacznie od oczekiwanych standardów. Okazały zamek budowano nie mniej niż 13 lat ( od 1626 r. lub 1631r. do 1644 r. ), a został poważnie zniszczony już w czasie potopu szwedzkiego ( 1655 r. ), okres jego świetności trwał zatem krócej niż budowy. Ciekawe, by nie rzec symptomatyczne jest również to, że pierwszy właściciel zamku Krzysztof Ossoliński mieszkał w zamku około roku, już w 1645 r. zmarł, a jego syn Krzysztof Baldwin Ossoliński ( jedyny spadkobierca ) władał nieruchomością tylko 4 lata, bo w 1649 r. zginął w jednej z wojen, a mimo, iż był dwa razy żonaty, nie pozostawił spadkobierców. Kolejni właściciele „cieszyli” się nim aż ... 6 lat, czyli do 1655 r. ( czasu potopu szwedzkiego ). Zamek popadł w całkowitą ruinę po 1770 r. Czy zatem zamek przynosił kolejnym właścicielom pecha ?? Tego nie wiemy, wiemy natomiast, że trafili na burzliwe czasy i takież były też ich konsekwencje. Zakończyć zatem wypada rozważania historyczne, a zacząć równie ciekawe, architektoniczne. Krzyżtopór, którego nazwa pochodzi od herbu, widocznego do dziś przy wejściu do ruin, był jak rok kalendarzowy. Zamek miał tyle baszt, ile rok ma kwartałów ( 4 ), sal wielkich ( komnat ? ) tyle co miesięcy w roku ( 12 ) i pokoi – tyle, ile jest tygodni w roku, a okien – tyle, ile dni ma rok ( 365 lub 366 ), bram – tyle co dni w tygodniu. Zamek posiadał ówcześnie równie wielkie podziemia ze stajniami, w których miały być marmurowe żłoby, lustra, a podziemnym korytarzem miał być połączony z ( nieistniejącym już ) zamkiem w Ossolinie. Strop na jadalnią miał natomiast być ze szkła i stanowić dno czegoś z rodzaju akwarium. Przyznać trzeba, iż nawet na ówczesne czasy był to wielki przepych i zbytkowność może i niegodna chrześcijanina.
Krzyżtopór możemy zobaczyć tu:
Krzyżtopór

...
Nadszedł wieczór, a my ciągle byliśmy w drodze. Po około 10-ciu godzinach dotarliśmy „na wschód od Edenu”, w okolice „chrząszcza brzmiącego w trzcinie”. O polskiej wsi napisano wiele, w tym pięknych strof poezji, o doli rolnika mniej poetycko, często zaś instrumentalnie. Nie wchodząc w tą kontrowersyjną tematyką przyznać wypada, iż przyjechalim na polską wieś w czas żniw, a dzień po przyjeździe ( tj. 12 sierpnia br. ) był bardzo fizycznie pracowity ( zebrany wcześniej tytoń należało manufakturalnie zrzucić z przyczepy i potem „nawlec” na druty – do późniejszego suszenia, taki drut z tytoniem zaś przerzucić w inne miejsce, by liście tytoniu zwiędły i straciły na wadze ). Kolejny dzień ( 13 sierpnia br ) to znów tytoń i konieczność przerzucenia ( wiadrami ) zboża z przyczepy – myślę, że żyta było kilkaset kilogramów, a praca typu „podaj dalej”.
Od tytoniowo

...
Następnego dnia, 14 sierpnia br., po pewnym „odrobieniu się” wybraliśmy się do Szczebrzeszyna, zobaczyć tytularnego chrząszcza, potem drogą „bez numeru” do Zwierzyńca. Miejsce to, siedziba Roztoczańskiego Parku Narodowego jest genealogicznie związane z rodem Zamojskich. Poza RPN w Zwierzyńcu jest działający od 1806 r. browar ( niestety nie dane mi było napić się świeżego piwa ) i kościółek na wodzie p.w. Św. Jana Nepomucena.
...
15 sierpnia br., jak co roku o tej samej porze święto kościelne, docelowo zatem „leniuchowo”, pod wieczór mała impreza, choć docelowo imprezowo wszystkim nie było.
...
16.sierpnia br. zwiedziliśmy Lublin. Lublin – duży ośrodek miejski, stolica województwa, historycznie kojarzący się Unią Lubelską, Majdankiem, kształtowaniem się zrębów „władzy ludowej” i Żukiem ( taki dostawczak ). Lubelska starówka jest trochę jak warszawska, odbudowana po zniszczeniach wojennych, zaś zamek tyle historyczny, co XIX wieczny, zbudowany na potrzeby carskiego systemu penitencjarnego ( z założenia był więzieniem ), a obecnie funkcjonujący jako muzeum.
Nasza wycieczka przypadła na czas Jarmarku Jagiellońskiego, w murach starówki trącącego cepeliadą, a w Parku Podzamcze „rycerskimi grami i zabawami”. Najciekawszym wydarzeniem imprezy był jednak pokaz ptaków drapieżnych ( pokaz sokolniczy ).
Turystycznie obeszliśmy lubelską starówkę, dziedziniec zamkowy ( muzeum było zamknięte, dostępna była tylko Kaplica Św.Trójcy, ale trzeba było czekać kilka godzin ). Nie dopytałem się natomiast o turystyczną trasę podziemną, o której planowanym otwarciu wyczytałem w przewodniku z 1998 r.
Ogólnie oceniając: poniżej oczekiwań, choć to i tak tylko dzięki Jarmarkowi Jagiellońskiemu.
...
17 sierpnia br. znów „leniuchowo”.
...
18 sierpnia br., hmm, już nie takie „leniuchowo”. Przed południem pojechałem z rodziną na cmentarz w Szczebrzeszynie, potem krótko po szczebrzeskim centrum, cerkiew, synagoga. W tym niegdyś wielokulturowym prowincjonalnym miasteczku najciekawiej, nieco surrealistycznie prezentuje się synagoga. Budynek ten po wojennych zniszczeniach odbudowano w latach 60-tych XX wieku i obecnie funkcjonuje jako gminny dom kultury. W największej sali na jednej ze ścian ukrzyżowany Chrystus, na innej ( prawdopodobnie odratowany z wojennej pożogi ) wizerunek menory a na jeszcze innej jakiś żydowski motyw, nie wiem, być może też religijny, a na podłodze, chyba przygotowany na wystawę ... wielki akt kobiecy. Mnie to urzekło, prawdziwie tolerancyjne miejsce spotkań pokoleń mieszkańców Szczebrzeszyna.
Szczebrzeszyn

...
19 sierpnia br. było „tytoniowo” jak przed tygodniem, generalnie sporo fizycznej pracy.
...
20 sierpnia br. ... chyba zachorzałem, więc relaksacyjnie
...
21 sierpnia br. - lepsze samopoczucie, zatem nieco pracy przy suszarni tytoniu w stodole :)

Epilog:
He, he, to (nie)stety koniec wakacji i powrót do codzienności. Trudno być rolnikiem na polskiej wsi, jeżeli mamy średnio do dyspozycji kilka, może kilkanaście hektarów w kilku czy też kilkunastu kawałkach, z czego część wykorzystujemy na własne potrzeby ( tak jak działkę przyzagrodową ), a tylko część na produkcję towarową albo wręcz kontraktową. Wakacje były całkiem, całkiem ... .

Zakończono 22 sierpnia 2008 r.

... ( z Kurdami w tle )

Co jakiś czas, z zadziwiającą i przerażającą powtarzalnością opinia publiczna wzrusza się konfliktami etnicznymi oraz związanymi z nimi interesami poszczególnych państw. Niejako przy okazji padają argumenty o samostanowieniu z jednej strony i nienaruszalności terytorialnej z drugiej. W niedalekiej przeszłości emocje budziły konflikty i czystki etniczne na Bałkanach, obecnie „na topie” jest Afryka i Kaukaz z wojną rosyjsko-gruzińską. W związku z pekińską olimpiadą zainteresowanie budzi też problem Tybetu i trochę w tle przestrzeganie praw człowieka w Chinach.
Wszystko to jest oczywiście ważne. W pogoni za demokracją, poszanowaniem praw człowieka i swobód obywatelskich świat zdaje się zapominać o jednym z większych „narodów bez ziemi”. Mowa oczywiście o Kurdach, kilkumilionowej społeczności zamieszkującej m.in. w Iraku i Turcji. Polskie media fakt istnienia tej „mniejszości narodowej” skwapliwie przemilczają, może dlatego, że Turcja jest naszym sojusznikiem w NATO, a pomimo tego, że jest krajem muzułmańskim daleko jej do wszechobecnych w islamskim świecie ekstremizmów. To przecież zwalczająca partyzantkę kurdyjską armia turecka jest ostoją i gwarantem laickości kraju i nieulegania wpływom religii.

W duchu praw człowieka słów kilka o Iraku. Z dzisiejszej perspektywy wiadomo już bezspornie, iż nie sprawdziły się głoszone przez USA tezy o irackiej broni jądrowej ani o bazach Al-Kaidy w Iraku. Okoliczności te musiały być dobrze znane CIA oraz innym amerykańskim i brytyjskim organom, których opinie były uwzględniane przy planowaniu „drugiej wojny w zatoce”. Jakie cechy odróżniały zatem ówczesny Irak od Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej ( zwanej Koreą Pólnocną ), Arabii Saudyjskiej czy też Chin ??? Korea Północna jest co prawda zacofanym, wygłodzonym pariasem Azji i wstydem świata, ale ma, co można z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością stwierdzić, broń jądrową, a jej społeczeństwo i armia ślepo ufa przywódcom. Arabia Saudyjska i Chiny też nie są światowymi liderami w poszanowaniu praw człowieka. Arabia Saudyjska ma jednak z jednej strony niebagatelne złoża ropy naftowej, z drugiej zaś nie prowadzi polityki, która w jakikolwiek sposób zagrażałaby Zachodowi. Chiny natomiast mają rozwijającą się w fantastycznym tempie gospodarkę i wielki rynek zbytu ( oraz są tzw. mocarstwem nuklearnym ze sprawną armią, co jednak nie ma w tej sprawie większego znaczenia ). Żadnej z tych cech nie miał Irak przełomu XX/XXI wieku, wręcz odwrotnie. Irak jest natomiast państwem, które posiada jedne z największych nieeksploatowanych złóż ropy naftowej.
Krytycznie, ze wstydem należy też spojrzeć na udział Polski w tej wojennej awanturze.

środa, 20 sierpnia 2008

Wilno

Wilno, stolicę Litwy i pobliskie Troki odwiedziłem z kolegą 5/6 sierpnia br. Wilno zamieszkuje przeszło 500.000 mieszkańców, w Trokach mieszka ok. 7.000 ludzi, co nie czyni z żadnego z tych miast wielkim, przy czym pamiętać należy, że całą Litwę zamieszkuje niespełna 4 miliony mieszkańców. Tyle obmierzłej statystyki.
Do Wilna wyjechaliśmy z Warszawy autobusem intercity z ok. 90-minutowym opóźnieniem, na byłej granicy ( Polska i Litwa są w strefie Schengen ) co prawda autobus się zatrzymał, ale tylko na przysłowiowe „siku” - są tam ogólnodostępne toalety. Na Litwie zatrzymywaliśmy się jeszcze w Kownie, koło dworca kolejowego. Przejazd w jedną stronę to równowartość 22 euro.
Wilno to miasto niezliczonych kościołów i cerkwi, gdzie nowoczesność miesza się z tradycją i demonami przeszłości. Demony Litwy to jej historia. Każdy, kto ją choć trochę zna, wie, że od XIV do XVIII w. pozostawała w ścisłym związku państwowym z Polską, zwaną Rzeczpospolitą Obojga Narodów, potem wchodziła w skład imperium rosyjskiego, po odzyskaniu niepodległości po I wojnie światowej również ówczesna II Rzeczpospolita „urwała” Litwie kawałek terytorium wraz z jej stolicą – Wilnem. Gdzieś w zaszłościach tli się jeszcze pewnie niechęć do Niemiec ( jako mentalnego kontynuatora zakonu krzyżackiego ). Dziś w Polsce do wydarzeń najnowszej historii rzadko się wraca, jednakże wileńskie nekropolie i historia jednoznacznie identyfikują nas – Polaków, jako najeźdźców, okupantów, stawiając na równi z imperium rosyjskim ( niezależnie od tego, czy to carat czy też okres władzy radzieckiej ). Pomimo wszystko samo Wilno jest jednakże bardzo polskie, odnoszę wrażenie, że w Europie, po miastach w Polsce, to właśnie w Wilnie można się najłatwiej porozumieć po polsku.
Wjeżdżając do Wilna wysiadamy na przystanku przy dworcu kolejowym. Sam dworzec jest dość przestronny i czysty, w odróżnieniu do naszych jest tu też mały sklep samoobsługowy jednej z litewskich sieci handlowych ( Maxima ). Panom nie polecam natomiast dworcowej ubikacji ( WC ), bo o ile pisuary są normą, to muszli klozetowych nie uświadczyłem, są natomiast tzw. stójki, czyli dziury w podłodze, w czymś w rodzaju brodzika, gdzie kucając należy dopełnić reszty formalności. Podobno to „wschodni” obyczaj. Obok dworca jest placówka banku „Parex”, gdzie można wymienić złotówki na lity. Nocleg w Wilnie zarezerwowaliśmy tu: http://www.wilnonoclegi.net/?gclid=CN3U_c67nJUCFQTklAodFnujfw . W tym samym czasie u naszego gospodarza było jeszcze kilka polskich rodzin i nie potrafię określić ich standardu lokalowego, natomiast naszym czuję się zawiedziony. Właściciel poinformował mnie, że może nam wynająć pokój z łóżkiem małżeńskim i łazienką lub pokój z dwoma łóżkami, ale z łazienką „na korytarzu”. Wybraliśmy tą drugą wersję i okazało się, że pokój, to chyba przerobiony frontowy ganek, a do łazienki trzeba wychodzić na zewnątrz budynku, do drugiego wejścia i tam zejść do piwnicy. Pomimo tego, że nasz pokój odbiegał swoim standardem od pozostałych, nie została nam obniżona cena ( 60 litów/doba ).
Zwiedzanie Wilna rozpoczęliśmy od narodowej nekropolii Na Rossie. Zwiedzenie tego cmentarza to swego rodzaju patriotyczny obowiązek, ale też dla lubiących tego typu miejsca, niezła frajda. Cmentarz założono w końcu XVIII wieku, przed głównym wejściem pochowano żołnierzy polskich walczących o polskie Wilno w latach 1919-1920 oraz matkę J.Piłsudskiego z sercem Marszałka Polski. Cmentarz właściwy, położony na wzniesieniu, to w przeważającej części zaniedbany zabytek. Wynika to pewnie z tego, że większość grobów pochodzi sprzed 1945 r., a po II wojnie światowej znaczna część Polaków przyjechała na tereny obecnej Polski w ramach repatriacji. Sporo nowych, już litewskich grobów jest natomiast w niżej, po drugiej stronie ulicy, położonej nowszej części cmentarza. Tam też znajdziemy dowody litewskiego patriotyzmu i stosunku do polskiej obecności w Wilnie w XX-leciu międzywojennym oraz ważnych wydarzeń historycznych ( w tym II wojny światowej ).
Z cmentarza Na Rossie poszliśmy na wileńską starówkę. Tamże oczywiście Ostra Brama niedaleko której stoi kościół p.w. Św. Teresy, gdzie nabożeństwa odprawiane są w języku polskim. Dalej ulicą Ostrobramską koło cerkwi Św.Ducha, Wrót Bazyliańskich i kościoła Św.Kazimierza pod Ratusz ( na pl.Ratuszowym ). Idąc dalej ulicami Wielką i Pilies dochodzimy do cerkwi Piatnickiej, obok której jest nieduży park. W tym parku, vis a vis polskiej ambasady można się latem napić litewskiego piwa ( mnie smakował Zvyturys ). Z zabytków o niesakralnym charakterze warte uwagi są oczywiście: wileński uniwersytet, Muzeum Zamku Górnego z wieżą Giedymina . Zasadą na Litwie jest odpłatność za zwiedzanie zabytków, choć przy obecnym kursie złotówki w stosunku do euro i lita nie są to duże wydatki. Jako ciekawostkę dodać można, że w czasie naszego pobytu prowadzono prace remontowe i konserwatorskie w Bastei, gdzie dzięki oratorskim talentom mojego kolegi zostaliśmy wpuszczeni po uiszczeniu przysłowiowych 5 litów „ode łba”.
O sakralnym Wilnie powiedzieć można, że „gdzie nie spojrzeć, na horyzoncie widać kościół lub cerkiew”. Wileńskie kościoły dzielą się na pootwierane i pozamykane, odrestaurowane i takie w których ślady przeszłości są wyraźnie widoczne. Warto zobaczyć wzmiankowane wcześniej kościoły Św.Teresy, Św.Kazimierza czy też cerkiew Św.Ducha oraz niewzmiankowaną wcześniej katedrę, te są bowiem względnie zadbane, odrestaurowane. Warto też zobaczyć kościół Bernardynów, gdzie wyraźnie widać „ząb czasu i wydarzeń”. W czasie naszego pobytu zamknięte były natomiast kościoły Św.Anny, Św.Mikołaja i choć zapewne są zabytkami sztuki sakralnej, nie mieliśmy okazji obejrzeć ich wnętrza.
Z wileńskich ciekawostek: zwiedzając starówkę warto odwiedzić „Zarzecze”, dzielnicę bohemy, do której prowadzi most obwieszony wygrawerowanymi kłódkami, chodząc po starówce udajmy się jeszcze pod Pałac Prezydencki, gdzie ... od bocznej ulicy możemy zajrzeć na jego dziedziniec. Sam pałac może nie wyróżnia się niczym szczególnym, od naszego odróżnia go jednak powszechna dostępność. Zarówno przy Pałacu Prezydenckim, jak też przy ambasadach państw europejskich ( m.in. Francji, Szwecji, Austrii, Polski ) nie zauważyłem żadnej ochrony, Policji, czy też jakichkolwiek służb mundurowych. Po schodach prowadzących do Pałacu Prezydenckiego można po prostu przejść ( ot, taka demokracja ), a w bramie przy Ambasadzie Francji jest knajpa, gdzie można się napić litewskiego piwa. I choć z naszej perspektywy to może dziwne, ale widziałem spacerowiczów na schodach Pałacu Prezydenckiego i ludzi pijących piwo przed wejściem do Ambasady Francji.
Czas na Troki. Troki to kilkutysięczne miasto w odległości około 30 kilometrów od Wilna. Dojechać tam możemy autobusami z dworca autobusowego za cenę 5/6 litów ( dworzec autobusowy jest położony „o rzut granatem” w lewo od dworca kolejowego ). Z dworca autobusowego w Trokach jeszcze spacerek półwyspem w kierunku zamku. Po drodze mijać będziemy cerkiew, wiejsko wyglądające domy mieszkalne i prawie współczesne bloki. Do zamku w Trokach prowadzi most przez wody jeziora Galwe, zaś jego świetność to przełom XIV/XV wieku. Sam zamek jest jak warszawska starówka, tworem XX wiecznej odbudowy, do ruiny doprowadzili go ostatecznie Rosjanie w XVII wieku, i dopiero w latach 50-tych XX wieku podjęto „dzieło odbudowy”. Pomimo to zamek wart jest zobaczenia, już choćby z tej przyczyny, że okres jego świetności to początki litewsko-polskiej unii państwowej, zaś jego budowa nieodłącznie związana jest z osobą Wielkiego Księcia Witolda. Na zamku jest niewiele pamiątek z tamtego okresu, ciekawe są wystawy związane z historią Litwy. Trudno mi opisać wrażenia innych zwiedzających zamek Polaków ( a stanowią znaczną część turystów na Litwie ), ale ja zauważyłem, iż fakty historyczne – pomimo wspólnej historii – różnie są akcentowane i chyba trochę odmiennie oceniane. Litwini znacznie mniejszą wagę przywiązują do Rzeczpospolitej Obojga Narodów bardziej akcentując odmienności, a polskość po I wojnie światowej oceniają przez pryzmat okupacji wileńszczyzny.
O litewskim jedzeniu i piciu nie mogę natomiast udzielić bliższych informacji, a to z prostej przyczyny. Nie jedliśmy nic takiego, co mnie kojarzyłoby się jednoznacznie z Litwą, choć i fast foody omijaliśmy wielkim łukiem. Polecam natomiast litewskiego Zvyturysa, piłem też Kalnapillisa, ten gatunek piwa mi nie odpowiada.
O Litwie i Litwinach jeszcze jedna uwaga. Narodowi temu brakuje bohaterów narodowych, stąd przywoływanie takich postaci jak lotnicy: Darius Steponas i Girenas Stasys, którzy zginęli w czasie lotu z Nowego Jorku do Kowna w 1932 r. Historia tego lotu świadczy raczej o braku odpowiedzialności, niż o bohaterstwie.
Niektóre zaprezentowane informacje, szczególnie te o treści religijnej mogą być nieścisłe. Z uwagi na wyłącznie informacyjny, niewiążący charakter bloga każdą informację należy zatem zweryfikować we własnym zakresie. Nasz „wypad” był krótki, wręcz weekendowy, zobaczyliśmy jednak najważniejsze zabytki Wilna i zamek w Trokach.

Turystyczne zdjęcia w Wilna i okolic są tu:
Wilno

sobota, 21 czerwca 2008

Londyn i ... wybory

Zawitałem - wraz z żoną i synem - do Londynu, po południu dnia 12 czerwca 2008 r. lotem WizzAir z Pyrzowic ( Katowice Air Port ) do Luton. Przed wyjazdem opracowałem sobie nawet trasę do Londynu, do brata ( najpierw autobus Greenline nr 757 do dworca Victoria, potem metrem do Whitechapel i kawałek pieszkom ). Szczęśliwie, choć to nie traf, wyjechał po nas brat, zafundował nam też oyster-kę z wkładem po 5 GBP. Z autobusu wysiedliśmy na Marble Arch, a dalej zgodnie z planem tubą ( metrem ) na Shadwell ( Tower Hamlets ). Potem już tylko pyszna, litewska kasza gryczana z gulaszem ( mi wyglądało i smakowało jak mielone mięso z przyprawami i innymi dodatkami ) i jogurtem, beer or polish vodka i sleeping :).
Zanim o wycieczkach, słów kilka o Londynie ( i w perspektywie o Anglii ), o tym co mi się rzuciło w oczy. Londyn to jedno z większych miast znanego nam świata, obecnie kosmopolityczna metropolia. Piesi mieszkańcy Londynu ... nie zwracają uwagi na światła sygnalizacji drogowej, przechodzą nawet na czerwonym świetle, zwracając uwagę tylko na to, czy nie jedzie samochód. Anglicy nie mają też obowiązku jazdy z włączonymi światłami. Ciekawe z naszego punktu widzenia jest też to, że samochody są względnie tanie, drogie jest natomiast ubezpieczenie "OC", a jego warunki inne niż nasze. Z zasłyszanych informacji wiadomo mi, że np. zniżka dotyczy pojzdu, a nie kierowcy, prywatnego samochodu nie wolno też udostępniać innym osobom, niż wpisane we właściwe dokumenty pojazdu i ubezpieczeń. Kierowca, przynajmniej samochodu prywatnego, jest zatem identyfikowalny z pojazdem.
Angielskie muzea są zwykle darmowe, choć bywają również odpłatne, znaczna część atrakcji turystycznych Londynu jest również płatna ( np. London Eye, Madame Tussaud's, HMS "Belfast", Kew Gardens, London Zoo, Tower of London ).
Podstawą komunikacji publicznej Londynu jest metro, zwane tubą. Metro to obecnie chyba ponad 400 km trasy, stale jest zresztą modernizowane i rozbudowywane. Normalny bilet kosztuje 4 GBP, ale już mając pre-paidową oyster-kę jeździmy około połowę taniej ( zalety karty oyster są na polskojęzycznej ulotce dostępnej na stronie www.tfl.gov.uk , strona jest zresztą pofesjonalnie i przyjaźnie dla Polaków zrobiona, dostępna jest nawet polskojęzyczna wyszukiwarka połączeń ). Pamiętać należy tylko, by oyster-kę zbliżyć do czytnika przy wejściu do metra oraz przy wyjściu z niego, należność z karty pobierze nam system. Niestety, taki typ podróży nie daje preferencji dzieciom. Nieco inaczej jest natomiast w autobusach ( nie jeździliśmy, wiem z przekazu ), oyster-kę kasujemy tylko przy wejściu do autobusu i przejazd kosztuje 0,90 GBP niezależnie od długości trasy, dzieci jeżdżą za darmo. Różnica między tymi środkami transportu jest taka, że autobusy jeżdżą po zatłoczonych, zakorkowanych ulicach, a na tubę czekałem nie dłużej niż 10 minut, a zwykle krócej niż 5 min. Generalnie transport publiczny w Londynie ma opinię drogiego, ale pamiętajmy, że minimalne wynagrodzenie przekracza 5 GBP/godzinę. Ważne jest też to, że za wjazd samochodem prywatnym do city ( nie wiem w jakich granicach administracyjnych) trzeba zapłacić ( też nie wiem ile ), ale system podobno działa sprawnie.
Z osobistej "beczki". Brat mieszka obecnie w pokoju o statusie sublokatorskim ( tj. wynajętym w kilkupokojowym mieszkaniu ), tak samo lub podobnie zamieszkuje prawdopodobnie wielu Polaków, którzy przyjechali do Wielkiej Brytanii tylko popracować lub nawet zostać na stałe. Nie wiem, czy taki standard, przyjmując kilkumiesięczny lub dłuższy pobyt by mi odpowiadał, pomimo społecznego charakteru człowieka. Dowiedziałem się też, iż sposób zatrudnienia brata ( wypłatę otrzymuje tygodniowo, a nie miesięcznie, pracuje oczywiście legalnie i płaci angolom podatki ) nie daje mu prawa do przyszłych świadczeń emerytalnych. Na przysłowiową starość pozostają zatem tzw. benefity, tj. zasiłki, podobno odebrać też można podatek chyba, że zostanie zatrudniony i wypłatę będzie otrzymywał w systemie miesięcznym - tak jak to się standardowo dzieje u nas w kraju.
Rozmawiałem też z polskim małżeństwem, od którego brat podnajmuje pokój. To sympatyczni młodzi ludzie z XXI-wiecznej emigracji zarobkowej. Rzecz spełzła m.in. na prawa wyborcze. Moja rozmówczyni, która wyjechała z Polski, nie zamierzając wracać uważa, że należą się jej czynne prawa wyborcze. W tej sprawie mam akurat osobiście odmienne zdanie, prawa wyborcze powinni mieć wyłącznie obywatele polscy przebywający w dniu wyborów na terytorium RP, z wyłączeniem placówek dyplomatycznych. Nie widzę żadnego powodu, by o sprawach kraju, w którym mieszkam, decydowali ludzie, którzy w nim nie mieszkają i nie płacą podatków. Prawda jest jednak taka, że ordynacje wyborcze to sfera polityki, a nie rozsądnego prawa, polska klasa polityczne zawsze ceniła bardziej emigrację ( polonią zwaną ), niż mieszkańców kraju.
Wszystkie zaprezentowane informacje i poglądy nie mają oczywiście żadnego wiążącego charakteru, służą wyłącznie celom poznawczym i mogą być nie tylko nieścisłe, ale wręcz błędne.
Wracamy zatem do turystyki, czyli celu naszego wyjazdu :).
W Londynie byliśmy w Northolt, gdzie w czasie Bitwy o Anglię stacjonowali Polscy lotnicy. Wobec niedopracowania logistycznego wycieczki czekał nas kilkukilometrowy przemarsz pod Polish War Memory ( pomnik ), a bazę lotniczą ciągle użytkuje RAF, więc jest tutrystycznie niedostępna, pubu natomiast, gdzie bywali polscy lotnicy już nie ma, podobno jest tam McDonald. Wracaliśmy tubą z Ruislip Gardens do Notting Hill Gate, po czym tytularne Notting Hill zwiedziliśmy spacerem via Portobello Rd ( kto jeszcze pamięta film Notting Hill z Hugh Grantem ? ). Na tym jednakże londyńskie atrakcje się nie kończą, zwiedziliśmy jeszcze Imperialne Muzeum Wojny ( fantastyczne i darmowe ), ogrody Kew Gardens ( odpłatne, mnie roślinki nieszczególnie wzruszają, choć było interesująco ), londyńskie Dockland ( to stara dzielnica londyńskich doków, obecnie luksusowe lofty, mieszkania i biurowce, gdzie widziałem osobowego Saaba za niecałe 26.000 GBP, czyli równowartość niepełnych trzech minimalnych, rocznych zarobków ). Spacerując zwiedziliśmy Soho z Piccadilly Circus ( ludzi jak w przysłowiowym ulu ), byliśmy przy Big Benie, Houses of Parliament, Westminster Abbey ( tych miejsc, wybierając się do Londynu nie można ominąć ), poszliśmy na plac przed pałacem Buckingham ( królowa nam nie pomachała z okna ) i na Camden Town ( bardzo "klimatyczne" targowisko ). Zwiedziliśmy też wybrzeże Tamizy przy HMS "Belfast" i przeszli Tower Bridge koło Tower of London na drugą stronę rzeki.
Słów parę jeszcze o Imperialnym Muzeum Wojny. Muzeum zlokalizowane jest w budynku, który kiedyś mieścił szpital ( tak zrozumiałem informację ) . W holu są pojazdy i artyleria z obu wojen światowych, muzeum prezentuje zresztą historię nieco wybiórczo. Nie znalazłem nic o podbojach kolonialnych, a historia zaczyna się od preludium I wojny światowej, a kończy na konfliktach militarnych czasów obecnych ( m.in. wojna falklandzka, dwie wojny w Zatoce Perskiej, wojna w Afganistanie ). Zwiedzając ekspozycję obrazującą okres I wojny światowej możemy przejść się okopem wojny pozycyjnej, zobaczyć jak walczyli i żyli żołnierze angielscy, poczuć delikatny zapach gazu bojowego, wszystko wygląda bardzo realistycznie. W gablotach sporo ekwipunku wojskowego, mundury, broń, odznaczenia wojskowe z różnych okresów wojny, z uwzględnieniem kilku teatrów działań. Zobaczyć też można "marsz ku nowej wojnie", czyli okres dominacji partii faszystowskich w Niemczech i Włoszech oraz ekspozycję związaną z hiszpańską wojną domową. Zwiedzając natomiast ekspozycję drugowojenną możemy przejść się angielskim miastem po bombardowaniu, zobaczyć całkiem dużą kolekcję ekwipunku wojskowego, mundurów, uzbrojenia podzieloną na kampanie wojenne, teatry działań ( europejski, afrykański, azjatycki ). Można też zobaczyć wystrój angielskiego domu mieszkalnego z lat 40-tych XX w. Odpuściłem sobie natomiast ekspozycję o zagładzie żydów, w kraju mam oryginalne, poniemieckie "eksponaty". Przed gmachem muzeum są lufy dwóch dalekosiężnych dział i segment muru berlińskiego. Częścią muzeum jest zacumowany na Tamizie HMS "Belfast", którego niestety nie zwiedziłem.
Z Londynu wracaliśmy również, opóźnionym zresztą, lotem WizzAir z Luton.
Konkludując, tydzień to trochę mało, by zwiedzić Londyn.
Zaprezentowana treść odzwierciedla wyłącznie prywatne poglądy autora.

Zdjęcia z wypadu do stolicy imperium brytyjskiego są tu:
Londyn AD 2008, by Asia (slojka)

wtorek, 29 kwietnia 2008

o średniactwie

Człowiek ambitny dąży do tego, by wyrastać ponad przeciętność, człowiek ... człowiek, jako zwierzątko stadne chce być średniakiem, "nie wychylać się". Czy można być dumnym ze średniactwa ?? To tak jak duma tylko z być, choć naprawdę przynajmniej podświadomie dążymy do dumy z zaistnieć ( znaczy: być dostrzeżonym, a w konsekwencji wyrosnąć "ponad" ). Duma ze średniactwa to jak duma z nijakości, przeciętniactwa. Nie należy uczyć ludzi, ani dawać im przykładu, że samo być brzmi dumnie. W dzisiejszym świecie to już nie wystarcza i choć wielu z tą tezą może się zgodzić, znacznie mniej ją publicznie ( wobec innych ludzi ) poprze. To właśnie owo zaistnienie pozwala nam się realizować społecznie, być zadowolonym z życia.
Przeciętność z czasem rodzi zresztą frustrację, a jeśli nawet nie depresję to obniżony nastrój i samoocenę, bo ktoś kogo znam lub znałem osiągnął sukces, który chciałbym i ja osiągnąć. Sukces to oczywiście nie tylko pieniądze, choć te są jego zasadniczym wyznacznikiem, sukces to też pozycja zawodowa i społeczna. Ważne jest czy jesteśmy towarzysko lubiani, do "towarzystwa" nas zapraszają, a może tylko sami się "wpraszamy" i skrycie martwimy, by nie być odrzuconym. Realizując się w życiu, na jakimkolwiek polu staramy się, by to co robimy chętnie, zyskiwało uznanie. Jeżeli chcemy osiągnąć sukces zawodowy, to nałożone zadania wykonujemy tak, by móc "spojrzeć sobie w twarz, bez obawy tego, co tam zobaczymy", ale też tak by szef był zadowolony.
Nie uczmy zatem swoich mniej lub bardziej bliskich, że średniactwo winno nam dawać zadowolenie, bo tak zwykle nie jest. To, że czegoś nie robimy jest tylko wynikiem naszych własnych ograniczeń, a tych każdy z nas ma wystarczająco wiele. Satysfakcja będzie bowiem znacznie większa, gdy obecnym, a w szczególności wszystkim niedowiarkom pokażemy, że jesteśmy lepsi, niż średniacy.

o pomocy społecznej ...

... mopsikiem przez niektórych zwaną. Instytucja pomocy społecznej jest ważna, ale jak ją sobie wyobrażamy, to już inna kwestia. Nasze, kulturowo europejsko i mentalnie katolicko zmotywowane państwo szeroką ręką rozdaje świadczenia związane z pomocą społeczną ( m.in. zasiłki, alimenty i inne świadczenia pieniężne ). Taka filozofia "uprawiania" pomocy społecznej powoduje bezustanny drenaż budżetów gmin i kieszeni podatników.
Istotą podmiotowości obywatela, w wolnym, demokratycznym i obywatelskim społeczeństwie jest jego odpowiedzialność za siebie, a nie przerzucanie jej na państwo. Odpowiedzialność ta wynika też z zasady równości obywateli, równości postrzeganej nie tylko przez pryzmat praw, ale zasadniczo obowiązków ( nie dajesz społeczeństwu, jako zbiorowości tyle co inni, nie możesz zatem tyle samo pomocy oczekiwać ). Państwo liberalne, a do takiego należy dążyć, zabezpieczać winno obywatelowi wyłącznie środki niezbędne na przeżycie, zaś już jakość życia, powyżej minimum, każdy musi sobie zapewnić sam. Dystrybucja świadczeń z pomocy społecznej wymagałaby zatem reformy, być może nawet zwiększenia kosztów. Rzecz jednak w tym, by państwo ( tu: gmina ) nie wypłacało z zasady świadczeń w gotówce ( poza niewielką grupą osób, które nie ze swojej winy, ze względów zdrowotnych są trwale niezdolne do podjęcia pracy zarobkowej ). Środki z pomocy społecznej służyć winny przecież zaspokojeniu podstawowych potrzeb życiowych, zatem niemoralne jest, wynikające z braku kontroli nad wydatkami, przyzwolenie państwa na wydawanie zasiłków, alimentów na używki ( tytoń, alkohol w jakiejkolwiek postaci ). Błędna dystrybucja środków z pomocy społecznej tworzy nam prawdziwą kastę ludzi, którzy nigdy nie pracowali, a dzięki zasiłkom, alimentom ( tym, wypłacanym z tzw. funduszu alimentacyjnego ), dodatkom mieszkaniowym żyją na całkiem przyzwoitym poziomie. Nie negując prawa do posiadania dzieci, mieszkania, czy też "godnego życia" pamiętajmy, że wszystkie te elementy wymagają odpowiedniej zapobiegliwości w życiu, jego planowania i ... posiadania odpowiednich środków finansowych. O ile zatem każda rodzina ( niezależnie od jej prawnej definicji ) ma prawo do posiadania dzieci, to posiadanie kilkorga pociech, przez rodzinę bez odpowiednich środków na ich utrzymanie wywołuje odruch dezaprobaty. Jeżeli natomiast nie stać Cię na utrzymanie, na oczekiwanym standardzie, mieszkania lub domu, powinieneś musieć zdać je gminie ( jeśli jest najemne ), sprzedać ( jeśli Twoje i z obowiązkiem przeznaczenia kwoty uzyskanej ze sprzedaży na spłatę długów ), a gmina powinna zapewni Ci w specjalnym ośrodku pokój mieszkalny o niewielkiej powierzchni, z ogranicznikiem poboru prądu, wspólną kuchnią i łazienką oraz świetlicą - by dzieci mogły odrabiać lekcje uczyć się, itp. oraz strzeżoną bramą wejściową ( wejścia do ośrodka pilnowałby strażnik gminny dysponujący alkomatem ). Na takim ośrodku z oczywistych względów, obowiązywałby zakaz spożywania alkoholu i używania ( palenia, żucia ) tytoniu, a za pobyt naliczany byłby czynsz. Taki standard realizacji świadczeń z pomocy społecznej niewątpliwie odstraszyłby wszelkiej maści kombinatorów oraz osoby, którym ta pomoc jest zbędna. Utrzymywanie się ze środków pomocy społecznej powinni być bowiem kłopotliwe i stanowić powód do wstydu.

piątek, 4 kwietnia 2008

o uczciwości

Co to takiego uczciwość, pytanie stare jak świat i co z niego wynika jest równie wiekowe. Bo już choćby "czując" uczciwość, to czy warto być uczciwym. To co myślimy i robimy świadczy o nas. Zwykle jednak nasze myśli okrywa mgła tajemnicy, ludzie wiedzą tylko to co chcemy im powiedzieć lub też co nam się nieopacznie "wyrwie", to co robimy ( nasze czyny, zachowania ) są widoczne. Czy zatem uczciwe wobec innych jest pokazywanie im tylko "maski", naszej lepszej strony, tej, którą pokazać chcemy? Można by rzec, że tak, skoro wszyscy, bez wyjątku ( nawet ci, tzw. szczerzy, nie mający nic do ukrycia ) to akceptują. Rzecz jednak w tym, by uczciwym być wobec siebie i wartości które wyznajemy, a "miarkę" jaką stosujemy wobec innych stosować i wobec siebie.