mojacukrzyca.org

Moja Cukrzyca (mojacukrzyca.org)

środa, 9 grudnia 2009

Wiedeń, czyli jak prawie i mimowolnie zostałem emigrantem.

Wiedeń, stolica ( II-giej ) Republiki Austriackiej, a kiedyś rozległego i wielonarodowego imperium Habsburgów. Nasza wycieczka do Wiednia z założenia była „kurz”, zorientowana na Wiener Christkindlmarkt, zanim jednakże tam dotarliśmy było bardzo „energetycznie”.

Wiedeń


Wyjazd – cóż jak to wyjazd, nic ciekawego, z katowickiego Placu Andrzeja ( oficjalnie zwanego Placem Oddziałów Młodzieży Powstańczej ) odjechaliśmy w sobotę 5 grudnia 2009 r. o godz. 00:30, w miarę typowym autobusem turystycznym, autobus miał wszakże tylko jedną wadę – zamkniętą na głucho toaletę. Po drodze w Polsce jeszcze tylko mały, „kantorowy” postój na dawnym przejściu granicznym w Cieszynie, skąd już prosta drogą do … czeskiej strefy wolnocłowej Znojmo, zaraz przed austriacką granicą ( na zakupy i jak najbardziej usprawiedliwiony postój autobusu ). Potem jeszcze parę godzin i … wreszcie Wiedeń, gdzie około godziny 07:00 zaparkowaliśmy przed Zamkiem Schoenbrunn ( przy Schoenbrunner Str. ). Jako, że na zwiedzanie wnętrz było chyba zbyt wcześnie pozostał nam spacer po parku, fontanna Neptuna i Glorietta ( kolumnada z 1775 r. ). Spod Schoenbrunnu zawieziono nas „gdzieś do miasta” ( niestety, ani organizator imprezy, ani przewodnik nie udzielili nikomu z obecnych informacji o planowanej trasie wycieczki, nie rozdano też map Wiednia, choć potem okazało się, że takie były dla każdego turysty ) skąd przeszliśmy pod budynek czynszowy ( komunalny ) projektu Hundertwassera – austriackiego ochrzczonego żyda, jak też członka Hitlerjugend - tzw. Hundertwasserhaus u zbiegu ulic Kegelgasse i Loewengasse. Stamtąd już spazieren gehen pod Katedrę Św. Szczepana ( Der Wiener Stephansdom ), którą już – podobno z uwagi na koszt grup zorganizowanych – zwiedziliśmy „indywidualnie”, tzn. bez przewodnika. Na zewnątrz świątyni oczywiście wielojęzyczny jak za czasów monarchii tłum i fiakrzy, tj. wiedeńscy dorożkarze. Po zwiedzeniu tego duchowego przybytku ulicą Graben udalim się, w dalszym ciągu pieszkom, na Hofburg. Hofburg to siedziba austriackich królów i cesarzy w czasach swej hegemonii władających znaczną częścią ówczesnej Europy, ale my znowu … zobaczyliśmy tylko jego dziedzińce, w tym wykopaliska na Placu Św. Michała. Po tym jakże frapującym, choć ubogim emocjonalnie spacerze zwiedziliśmy jeszcze ( tym razem również wewnątrz ) Kościół Św. Augustyna ( Augustinerkirche ), skąd minąwszy Albertinę ( muzeum ) poszliśmy „coś zjeść” i na wiedeńską kawę zwaną Kaisermelange do Rosenberger Restaurant przy Maysedergasse 2 ( do kawy dają drugi kubek gratis, na tytułowym zdjęciu to ten biały z mleczem, kawka zresztą nie nadmiernie droga, raptem 3,10 euro ).
Skoro południe minęło, to znak, że czas na odrobinę emocji. Nasz profesjonalny przewodnik umówił się z grupą na poobiednie spotkanie ok. godz. 13:15, a my … spóźniliśmy się stawiając się o godz. 13:25. Jakież było nasze zdziwienie, gdy okazało się, że wycieczka … poszła sobie bez nas. Oblecieliśmy zatem pobliską Operę ( Staatsoper ), wykonali parę telefonów ( z roamingiem ) i poszli szukać jarmarku świątecznego ( gdzie teoretycznie grupa miała spotkać się ok. godz. 18-tej ). Jako pierwszy napotkaliśmy jarmark na Placu Marii Teresy, jak się później okazało mniejszy i tańszy niż ten właściwy. Po krótkich poszukiwaniach „znajomych twarzy”, koło Parlamentu, doszliśmy na Rathauseplatz vis a vis Ratusza ( Rathaus ) i Burgtheater, gdzie właśnie odbywał się Wiener Christkindlmarkt, czyli ten właściwy topowy jarmark świąteczny. Tu po krótkiej chwili wyczekiwania moje panie zauważyły naszych wycieczkowiczów, którzy co prawda przyznali, że naszej „zguby” nie zauważyli, ale dali nam jedną mapę ( mapy rozdał im przewodnik ), pokazali gdzie i o której wycieczka ma się spotkać oraz … dali numer telefonu. Jako, że humory nam się poprawiły ( mi już po głowie chodził pomysł powrotu by EC Sobieski ) pozwoliliśmy sobie na kubeczek grzańca ( w cenie 5 – 6 euro „z kubkiem” - to ten na zdjęciu ) i zażyliśmy świątecznej wiedeńskiej atmosfery. Z nadejściem zmroku wróciliśmy przez opisany wcześniej jako mniejszy jarmark ( tu drugi grzaniec, a podobnej cenie „z kubkiem” ) na Karlsplatz, gdzie jak się okazało był trzeci , jeszcze mniejszy jarmark, tym razem obyło się bez grzańca. Przy tym placu wznosi się Kościół Św. Karola Boromeusza ( Karlskirche ), podobno należący do Opus Dei. Na koniec wizyty w przedświątecznym Wiedniu mały problem z zaokrętowaniem ( błędnie wskazano nam miejsce spotkania, błąd co prawda niewielki, ale wymagał od nas przejścia kilkudziesięciu metrów, bo przewodnik chyba nie wiedział gdzie jest Friedrichstr. i wykonania telefonu ). Pozostaje mi zresztą domniemywać, że przewodnik po prostu … nie wiedział jak liczą ma grupę, skoro ani on, ani wycieczka nie zorientowali się, że brakuje im czterech ( 4 ) osób. Może pomyśleli, że ostatnie ponad 20-cia lat wcale nie minęło i oddaliliśmy się po azyl ?
Do Katowic dotarliśmy ok 5-tej w niedzielę, dnia 6 grudnia 2009 r.

Brak komentarzy: